piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział 24 - One night room


Uciekałem na złamanie karku przed echem wystrzałów z pistoletu biegnącym za mną od osiedla Zayna, tuż po tym jak potraktowałem opony jego wymuskanej fury stopem mosiądzu i miedzi. Ostrożności w nieostrożności nigdy za wiele.
W oknach płonęły światła, dramatyczne halogeny u sklepienia sufitu. Fotokomórka uruchomiła światłość również na podjeździe i zaparkowałem w najbliższym sąsiedztwie samochodu Jasona. Z rozmachem rozwarte drzwi dźgnęły Mię klamką w ramię. Pojękujące pretensje oblepiły mnie jak pot w letnim skwarze. 
-Zaczekaj - poleciłem, chwyciwszy ją za łokieć. - Odwiozę cię do domu. Musisz mi pomóc.
-Zepsułeś nam randkę, bracie - oznajmił Jason, ale tak jak głos Mii przedzierał się szeptem przez zasłony, tak chrypa Jasona wystrzelona, zanikała natychmiast. Nie czas na czułe pogaduchy.
Chciałbym mieć w sypialni taką szufladę, w której ekwipunek uciekiniera oczekiwałby mnie  w gotowości. Tak bym mógł rozpiąć torbę i wrzucić wszystkie konieczności bez namysłu. Tak bym nie tracił minut, nie trwonił ich i nie gubił. Bym nie sterczał przed zamkniętym w szafie bałaganem i nie oddzielał bokserek od koszulek i dresów od rękawów bluz.
Spakowałem wszystko, wszystkiego po trochu, część konieczności, część nieprzemyślanych zbędności.
Pokój Amy charakteryzowała jedna nieprawdopodobna własność. Mianowicie przechodząc przez próg, każdorazowo wtapiałem się w ciepło, powiedziałbym nawet w lepkość słodkawego powietrza. Nuciła cichuteńko pod nosem, sklejona ze ścianą. Skrzypiąca framuga okręciła jej głowę i przez dłuższą chwilę snop światła wiązał nasze spojrzenia. Podszedłem roztrzęsiony - roztrzęsiony nią, sobą, punktem, w którym przyszło nam się zatrzymać. I padłem na kolana przed jej niskim pstrokatym łóżkiem.
-Tatuś musi na jakiś czas wyjechać - szepnąłem w jej włosy. Pachniała gumą balonową i mlekiem w proszku. - Zostaniesz z wujkiem Jasonem, dobrze?
-Niedobrze - zaoponowała cienkim głosem odkrywającym nagość jej zmęczenia. - Chcę zostać z tobą. I chcę, żebyś ty został ze mną. Żebyś opowiedział mi bajkę, dał buziaka  na dobranoc. Wiesz, jak dawno tego nie robiłeś?
-Wiem - odrzekłem. Ale nie wiedziałem. Amy otworzyła moje, zdawać by się mogło, szeroko otwarte oczy. - Przepraszam. 
-Nie przepraszaj. Po prostu nigdzie nie wyjeżdżaj. Zostań ze mną.
-Nie mogę. - Schyliłem ku niej głowę i oparłem ją na wątłym dziecięcym ramieniu. - Kochanie, chciałbym, ale nie mogę. Jeszcze nie teraz. Muszę poukładać parę spraw. Przepraszam - podjąłem znów. - Zrozumiesz wszystko, kiedy będziesz starsza. A teraz słuchaj wujka Jasona i nie zapominaj, że tata kocha cię najmocniej na całym świecie i żadna dziewczyna tego nie zmieni.
Ucałowałem jej nos i czoło, i obie powieki z osobna. Nie spodziewałem się odzewu, lecz kiedy rzeczywiście nie nadszedł, zrozumiałem, że całym sercem go oczekiwałem. Wyszedłem, zgasiwszy światło i osłoniwszy ją cienką poszwą kołdry, z milczącym błaganiem suszy w oczach. Ileż razy w ostatnim czasie poświata soli wgryzała się w moje policzki?
Jason i Mia badali swoje uzębienie cudzymi językami. Wkroczyłem pomiędzy nich, wręczyłem Mii kluczyki do samochodu i poleciłem, by tam mnie wyczekiwała. Odciągnąłem Jasona na stronę i powiedziałem głosem wyssanym z codziennych sił:
-Zaopiekuj się Amy, proszę. To sprawa życia i śmierci. - Uniosłem rękaw. Struga zaschniętej krwi szefa wypełniła pustki we wzorze tatuażu. - Pilnuj jej, proszę. A jak stracisz cierpliwość, zawieź ją do naszych rodziców. Po prostu... Miej na nią oko, stary. Wrócę najszybciej, jak to możliwe. Czyli doprawdy nie wiem kiedy.
Jason opuścił dłoń na moje ramię. Ciężką dłoń. Dzięki niej czułem, że stoi przede mną prawdziwy, najprawdziwszy, i że dłonią, którą fizycznie mnie przytłacza, gdzieś w głębi wspiera. 
-Wierzę, że masz poważny problem, bracie - rzekł krótko. - I wierzę, że opowiesz mi o nim, kiedy wrócisz. 
-Opowiem - obiecałem. - I dziękuję. - Raz jeszcze odwróciłem się dopiero w progu. - Przytul czasem Amy - poprosiłem.
-I co jeszcze? - odrzekł wzburzony.
-I ucałuj ją na dobranoc. Tyle wystarczy.
Przyodziałem skórzaną kurtkę, a bluzę wcisnąłem na wierzch torby. Skóra dodawała powagi broni uczepionej mojego paska. A długowłosa i jeszcze bardziej długonoga pozorna niewiasta na sąsiednim fotelu samochodu dodawała wiarygodności mi, złemu chłopcu o tytanowym sercu. Pozory zwiastowały cichy parking za miastem i dwadzieścia minut głośnej ekstazy pod księżycem. Starałem się nie myśleć o rozbieżnościach między tą prawdopodobnością a rzeczywistym obrotem spraw.
Wysoki tonem pisk pozostawił smugi palonej gumy na podjeździe i drodze osiedlowej. Wystartowaliśmy jak odrzutowcem, nagle i porywczo. Mia wpadła łopatkami w tapicerkę fotela, ja zaparłem się twardo i nie pozwoliłem sobą poruszyć. Wiedziałem, że obsypuje mnie czyjś oddech, być może wciąż z oddali, a jednak nie daje o sobie zapomnieć. Uspokoiłem się nieco w niewielkim zatorze w centrum. Wtedy też Mia odważyła się wyrwać moje korzenie z zamyśleń.
-Powiesz mi w końcu, co się stało? Pędzimy jak szaleńcy.
-Wasz ojciec się dowiedział. O mnie i o Viv. O wszystkim. Znalazł jej stanik i nagie zdjęcie.
-Wsadziłeś jej? - wtrąciła z ekscytacją.
-To nie czas i miejsce na plotki. Nie wiem, czy usłyszałaś, co przed chwilą powiedziałem, więc pozwolę sobie powtórzyć. Wasz ojciec się dowiedział. Jestem pewien, że zrobi wszystko, by nas od siebie odseparować. A choć nie ma na świecie drugiej osoby, która irytuje mnie tak jak Viv, nie wyobrażam sobie bez niej ani dnia. A pomijając to, zabije mnie. Wiem, że to zrobi. Albo przestrzeli mi fiuta, żeby mieć pewność, że jego święta córeczka zostanie dziewicą orleańską do usranej śmierci. Potrafię go nawet zrozumieć. Jak ojciec ojca. Czyjejś cnoty musi bronić, skoro z inną mu nie wyszło. - Tu zahaczyłem Mię spojrzeniem mówiącym: "jesteś równie święta co ja".
-Nie patrz tak na mnie. Moja grzeszna natura przysporzyła ci swego czasu od groma przyjemności.
-I kłopotów. Ale zostawmy to na wieczór wspomnień, kiedy będziemy mieć na karku trzydziestkę, no, chciałem powiedzieć, kiedy ty będziesz miała na karku trzydziestkę, i przy wigilijnym stole będziemy wspólnie oczekiwać pierwszej gwiazdki. Ale wracając do sedna, musimy z Viv na jakiś czas wyjechać, zniknąć, prysnąć jak najdalej stąd. Zawiozę  cię teraz do domu, pomożesz mi spakować parę jej fatałaszków. Doprawdy nie wiem, czego potrzebują dziewczyny, uciekając  nie wiadomo dokąd i nie wiadomo na ile. 
-To, czego potrzebuję ja i czego potrzebuje Viv, to dwa przeciwne bieguny. Ja zamiast książki wzięłabym prostownicę, ona zamiast szminki garść tabletek nasennych.
-Mimo wszystko obie jesteście dziewczynami. Bliźniaczkami, na Boga. Poradzisz sobie lepiej, niż ja kiedykolwiek mógłbym.
Naturalnie dom zionął pustką. Cztery ogrodzone monumentalne ściany szukające nieba, z końcem ulicy, pod ostatnią płonącą latarnią. Podjechałem pod krawężnik i prędko wyłączyłem silnik, pracujący bez zarzutów, lecz nie w ciszy. Och, nie. Cisza jest dla niego wyjątkowo obca. Natomiast dla świateł obcy jest półmrok. W takich ciemnościach razi mnie nawet blask odbity od asfaltu. 
Wysiadłem w głuchy zapach nocy. Otworzyłem przed Mią drzwi i oparłem dłoń na wypukłości jej biodra, gdy zmierzaliśmy ku wejściu dużymi susami. Pozwolę sobie wyjaśnić pewne niedociągnięcia, przesadną poufałość - jest moją przyszłą szwagierką; rodziną, jakby nie patrzeć; bliskość jest zupełnie adekwatna.
Otworzyła drzwi swoim kluczem schowanym dotychczas w kieszeni jeansów na pośladku. Zapaliła stłumione światło w przedpokoju i na schodach, na przeciw mahoniowej poręczy. Wspięła się pierwsza, ja dwa gryzy jabłka z kuchennej miski za nią. Gdy wszedłem na piętro, zorientowałem się, że droga wiedzie nas ku odwleczeniu momentu ucieczki i zainterweniowałem:
-Czy pokój Viv nie jest przypadkiem na parterze? Mia, na Boga, nie mam czasu.
-A w co chcesz spakować jej rzeczy, geniuszu? W kieszenie? Idę tylko po torbę.
Jedna niepisana zasada określa milczenie - utrzymanie go oszczędzi groteskowych sytuacji.
Czekałem więc w tym milczeniu, którego utrzymanie przyszło mi z łatwością, leżąc twarzą w pościeli Viv, na jej łóżku skąpanym w łagodnej woni wanilii; tam, gdzie brakowało mi jej do szczęścia i do jego pełni. 
Wkrótce Mia wkroczyła do sypialni, taszcząc na ramieniu sportową torbę. Obserwowałem kantem oka jej walkę ze splątanymi swetrami i dałbym sobie uciąć trzy palce, że poszukiwała w jej szafie odrobiny pikanterii, która kryła się w zakamarkach, niewidoczna, wzniecając zawodzące westchnienia Mii i jej głęboką dezaprobatę. Ta jednak odeszła, gdy Mia pakowała wgłąb torby bieliznę Viv. Uniosła koronkowy skrawek i zakręciła nim na palcu.
-To od ciebie? - zagwizdała. - Nie wiedziałam, że moja antyseksualna siostra nosi takie fatałaszki.
-Ja też nie wiedziałem - wyznałem z pomrukiem. Złapałem w locie skąpe majtki i przyłożyłem do twarzy. Pachniały winną niewinnością w najsłodszym dziewczęcym wydaniu. - Ciekaw  jestem tylko, dla kogo to nosi.
-Może to niespodzianka. Na przykład na twoje urodziny.
-Urodziny mam za pół roku, Mia, i jak Boga kocham, nie wytrzymam do tego czasu. Zapakuj mi więcej tych szmatek, a może przysłużysz się unicestwieniu mojej frustracji. I, błagam cię o to z całego serca, pospiesz się, młoda. Powinienem być już na obwodnicy, a tkwię tu, zastanawiając się, na Boga, po co Viv bielizna z sex shopu.
-Nie przesadzaj z tym sex shopem. To zwyczajny krój z działu 'tylko dla dorosłych'.
Dokończyła pakowanie ubrań, wrzuciła na wierzch parę kosmetyków i książek i przewiesiła mi torbę na ramieniu. Pożegnałem ją krótkim pocałunkiem w czoło i wskoczyłem w samochód, od startu pędząc na oślep jak dziki i oszalały. Oddech na zderzaku zdawał się być coraz bliższy i gorętszy, choć przez większą część drogi ku szpitalnemu oddziałowi ratunkowemu w przednim lusterku odbijał się jedynie urywany snop farby oddzielający pasy ruchu. Nocny spokój zawładnął miastem. Byłem barbarzyńcą budzącym krzykiem rozpędu okolicznych mieszkańców. Podrywałem ich z łóżek i ospale wlokłem do okien, by ujrzeć mogli chmurę wznieconego przydrożnego pyłu i poczuć swąd palonych opon.
Zatrzymałem się u wejścia na oddział. Prędko pożałowałem wyboru skórzanej kurtki nad dresową bluzą - w chwili, w której kaptur byłby moim przymierzem w  ucieczce, jego nie było. Z nisko spuszczoną głową wdrapałem się na odpowiednie piętro i wykorzystując pustkę korytarza, wkroczyłem do sali Viv. Siedziała na łóżku, bose stopy wieńczące nagie nogi kołysały się nad podłogą.
-Ubieraj się. - Rzuciłem na łóżko dresy i koszulkę, nie wiem nawet, czy mieszkańców mojej szafy czy szafy Viv. - Musimy wyjechać. Teraz. Zaraz. Natychmiast. - Już otwierała usta, już, już dawała upust kobiecej ciekawości, kiedy wszedłem jej w oddech poprzedzający słowa. - Wszystko wyjaśnię ci w drodze. Po prostu mi zaufaj, Viv. Zaufaj mi tak, jak ja mimo wszystko zaufałbym tobie.
Skinienie głową było dowodem uczuć. Może nie silnych. Może jeszcze niewykształconych i nieukształtowanych. Ale uczuć. Bo zaufanie jest uczuciem sięgającym w piramidzie uczuć szczytów.
Chętnie zostałbym i upajał się jej nieuniknioną nagością. Nie mogłem jednak. Odszedłem z wiarą, że pewnego dnia odbiorę sobie wszystkie spojrzenia zza zamkniętych oczu.
-Dokąd idziesz? - spytała zaniepokojona.
-Do twojej matki - odrzekłem. - Koniec z ukrywaniem się.
Stali oboje z końcem korytarza pod ścianą. Matka Viv przechadzała się co i rusz w poprzek korytarza. Ojczym, ten pożal się Boże ojczym, z którym z nie całkiem wyjaśnionych przyczyn prowadziłem jednostronną wojnę, okręcał w dłoniach papierowy kubek z kawą, czarną, na pewno czarną. I gorzką. Osładza sobie życie moją Viv, moją słodyczą.
Jej nogi sięgały nieba. Ale tylko pod warunkiem, że niebo rozpoczyna się daleko, daleko ponad widocznym błękitem. Na samą myśl o nich się ślinię. Przecieka mi kącik wargi. Czarne rajstopy wysmuklające łydki miały własności fantazyjne i byłbym niemal zapomniał, co takiego sprawiło, że zdecydowałem się stanąć przed tym rozpraszającym męską godność obiektem.
-Dobry wieczór - rzekłem ochryple. Czyżbym hodował tę chrypę, by zabrzmieć przed nią wybitną męskością?
-Dobry wieczór, Justin. Justin, prawda?
-Zgadza się.
Nie dałem po sobie poznać, że dotknęło mnie jej zawahanie. To kamuflaż przed zaborczym facetem. Jestem święcie przekonany, że nocami śni o moich bokserkach.
-Mój były mąż przekazał mi pokrótce, że to ty uratowałeś Viv. Wiedz, że jestem ci za to dozgonnie wdzięczna.
-W zasadzie nie przyszedłem tutaj, by rozmawiać o tym, co wydarzyło się nad jeziorem. Chciałem tylko powiedzieć, że - wspomogłem się haustem powietrza - że kocham Viv najmocniej na świecie i zamierzam być z nią bez względu na to, co na ten temat sądzi i pani, i pani były mąż.
Nogi, nogi, nogi. Byłoby lepiej, gdybym nie patrzył na jej nogi, kiedy wyznaję otwarcie miłość do jej córki.
-Przepraszam, ile masz lat? - padło pytanie, lecz nie zadała go matka, a ojczym bliźniaczek.
-Nie z tobą rozmawiam - odrzekłem agresywnie. 
-Ale ja owszem. Spytam więc raz jeszcze, ile masz lat?
-Odpowiednio wiele i odpowiednio niewiele zarazem. Z resztą, o czym my w ogóle rozmawiamy? Nie pytam o zgodę czy pozwolenie. Jedynie informuję.
Och, podniósł  mi ciśnienie. Podniósł, i to boleśnie. Ukoił mnie z kolei biust matki bliźniaczek opięty w o rozmiar mniejszym staniku, pod głębokim wycięciem bluzki. Obcowanie z nią pozwoliłoby tłumaczyć na ławie sądowej gwałt jako naturalne działanie wynikające z wcześniejszej prowokacji. Oby nie przyszło mi obcować z nią przesadnie często. W każdym razie nie w tym bolesnym okresie, kiedy zdarza mi się myśleć o seksie średnio dwukrotnie na kwartał godziny.
Pędem wróciłem do sali chorych. Ubrana Viv, na której moje ubrania wisiały luźno i minimalizowały kobiece kształty, przygładzała pościel. Pedantka. Ucałowałem jej czoło, uderzyliśmy w siebie spojrzeniami tylko ulotnie, po czym biegiem wydostaliśmy się ze szpitala, trzymając palce dłoni splecione.
Gdy monumentalny budynek szpitala niknął w oddali, malejąc za tylną samochodową szybą, bezpieczeństwo, jego nienaganne wyobrażenie zaczęło ponownie zalewać samochód. W milczeniu przedarliśmy się przez miejskie światła i dopiero na rozwidleniu dróg przyszło nam się zmierzyć z trudnością - celem ucieczki, dokądkolwiek by ona nie prowadziła. 
-Kansas czy Kolorado? - spytałem, obtaczając obrany punkt kciukiem na jej udzie. 
Wskazała tablicę z nazwą zachodniego stanu wyeksponowaną jaskrawą bielą. Usiadła na skraju fotela, objęła moje ramię i przytuliła do niego policzek. Takie chwile  widziałem za opuszczonymi powiekami, myśląc - miłość. Para złączonych, nad nimi księżyc, wkoło szum i tylko głuche podskoki niefrasobliwego serca. 
Moje podskakiwało. Ciekaw jestem, czy jej również czasem podryguje.
Jeśli jednak nie, nie chciałbym o tym wiedzieć, pławiąc się w myśli, że usłyszałbym jej serce, gdyby nie wierciła się jak pchła.
-Powiesz mi w końcu, skąd ten pośpiech, skąd to wszystko? I skąd Kolorado, na miłość boską. To kawał drogi stąd.
Więc opowiedziałem całą historię od deski do deski, kończąc dopiero w połowie drogi do granicy Oklahomy z Kolorado. Opowiedziałem o  pozostałościach naszej południowej eskapady do magazynu. Opowiedziałem o jego podejrzliwości i o wyczuleniu, które doprowadziło go do małej świątyni grzechu. Opowiedziałem o wściekłości malującej jego twarz i o spiętrzonej fali gniewu, która wysłużyła się moim palcem, by pociągnąć za spust. Opowiadałem o tym wszystkim, przytulając Viv do swego boku i w żadnym razie nie żałując całego zła, które wyrządziłem wszystkim wkoło, począwszy od szefa i jego draśniętego ramienia, na osamotnionej Amy skończywszy. Nie żałowałem swojego szczęścia. Choć to przejaw głębokiego egoizmu, w chwili takiej jak ta, pod kurtyną jej ciepła i uczuć, nie żałowałem cudzego nieszczęścia.
Zasnęła po pierwszej, wsparta na moim barku, cicha i spokojna, trzymając się go kurczowo, jakby brała pod uwagę jego nagłe zniknięcie. A prawda jest taka, że to jej ulotność była w naszym duecie zagrożeniem.
Drogi w Kolorado uległy znacznemu zwężeniu, zwłaszcza kiedy zboczyłem z międzystanowej na podrzędną dróżkę wgłąb dzikich terenów. Reflektory samochodowe były naszą jedyną latarnią prowadzącą z wolna ku sercu stanu. Trzymałem się środka pasa ruchu, bo na pobocze składała się jedynie kępa skruszonych głazów z pobliskich wąwozów i kanionów. Jednakże w siną dal odeszło nieodzowne dotąd uczucie oddechu na tylnej szybie, nasączony wonią cygara zapach i deja vu pobłyskujących w oddali świateł. Jego świateł. Bo światła miał tak białe, że aż boleśnie przeźroczyste.
Zdawało mi się, że nie śpi. Udaje jedynie, wyczulona na moje pieszczoty, które, nie wiedzieć czemu, zanikały wraz z jej przytomnością. To pierwszy punkt wymagający naprawy - prowokacja jej dreszczy zarówno we śnie jak i poza nim.
We włosach miała piórko. Skromna pamiątka po szpitalnej poduszce. Rozgałęzione i drżące w łagodnych ciepłych nawiewach. Ciepłych, pomimo lata. Ciepłych, bo dłonie Viv w żadnym razie nie przypominały lata. Raczej zamieć śnieżną na biegunie. Pocałunkiem wydobyłem wątłe pierze z czekoladowych barwą sprężyn i zdmuchnąłem na deskę rozdzielczą. 
Zorientowałem się, że wzdycham głęboko dopiero wtedy, gdy to westchnienie usłyszałem. Ale dlaczego wzdycham, tego nie wiem. Zastanawiałem się nad tym długie kilometry dalej. Może chciałbym utorować swoje myśli. Konkretna autostrada, ewentualny oznakowany zjazd. Ale, na Boga, nie wieczne skrzyżwania.
Westchnąłem więc raz jeszcze. I Viv westchnęła. I westchnęliśmy razem.
-O czym myślisz? - spytała, zaplątana w siłę mojego ramienia. Pięknem był kontrast. Moja siła przy jej słabości.
-Sam nie wiem, odrzekłem cicho, znów ochryple. Głos był odgałęzieniem tego samego kontrastu. - Myślę o tym, że chciałbym mieć coś konkretnego, co mógłbym przemyśleć. Tak wiesz, ze zmarszczonymi brwiami i skupieniem na twarzy. A z drugiej strony, przyjemnie jest czasem nie myśleć o niczym. Podobno tylko faceci tak potrafią. 
-Nie tylko - nie zgodziła się ze mną. - Ja często nie myślę o niczym. Albo wydaje mi się, że nie myślę. Możemy nie myśleć wspólnie.
-W porządku.
Nie rozmyślaliśmy o gniewie jej ojca. Nie rozmyślaliśmy o konsekwencjach jawnych i przyczajonych. Nie rozmyślaliśmy o przewadze kłótni nad pojednaniem. Dziwnym trafem o wszystkim, o czym nie rozmyślaliśmy, rozprawialiśmy na głos w krótkich urwanych wyznaniach.
-Nigdy dotąd nie spotkałem tak humorzastej osoby. A żyję na tym świecie już przeszło dwadzieścia sześć lat.
-Nie musisz przypominać mi na każdym kroku, że związałam się ze starcem. Swoją drogą, ja też nie spotkałam jeszcze człowieka, który tak przesadnie wsłuchiwałby się w to, co mówię. Zastanawiam się, czy to zaleta, czy jednak wada.
-Uprzedzaj więc na przyszłość, gdy zamierzasz pieprzyć od rzeczy, a z chęcią zatkam uszy.
-Więc zatkaj je. Teraz.
Zatrzymawszy się na poboczu, zatkałem. Jej wargi poruszyły się i obrośnięty w słodycz uśmiech rozkwitł na ustach.
-Z jakiej kategorii było to wyznanie? - dopytałem ciekaw. - Bardziej "mam nierówno pod sufitem i cieszę się, że nie musisz mnie słuchać" czy "chciałabym possać ci fiuta"?
-Raczej "szkoda, że nie ma pełni, bo chętnie patrzyłabym z tobą w księżyc".
-To było urocze - burknąłem. - To było, kurwa, urocze.
-Postarałam się.
-Wcale nie. Jesteś urocza bez wysiłku. To ja muszę się porządnie nagimnastykować, żeby zabłysnąć czymś przymilnym.
-Twoje trudy są doceniane. Pamiętaj o tym.
Jedynym dobrym rozwiązaniem dla naszych odpychających się, skrajnych charakterów były rozmowy krótkie i treściwe. Milczeliśmy do końca drogi, nie widząc tego końca i nie wiedząc, gdzie go szukać; będąc jedynie świadomym, że natkniemy się na metę tam, gdzie sami zadecydujemy o jej obecności.
Zadecydowaliśmy. Parę mil przed Springfield, Kolorado, na prawo od szosy, za płotem ze rdzawych głazów, stał wysoki na trzy piętra motel z tandetnym neonowym szyldem powyżej drzwi. Trzy litery podświetlone były błękitem, jedna czerwienią, a ostatnia nie świeciła się wcale. Wykręciłem kierownicą tak, by zmieścić się w zwężeniu prowadzącym na parking okryty szutrową nawierzchnią. Zaparkowałem pomiędzy dwoma zabłoconymi autami z ubiegłego wieku i siedzieliśmy chwilę przy zgaszonym silniku, w ciemnościach i ciszy, trzymając się za ręce na panelu pomiędzy fotelami. 
-Obawiam się - zacząłem ochryple - obawiam się, że kiedy w końcu wrócimy do Oklahomy, weźmiemy od siebie roczny urlop. Nieprzyzwoicie mnie czasem irytujesz. Mniemam, że spędzając z tobą każdą minutę każdej kolejnej doby, moja irytacja przerośnie nawet frustrację seksualną.
-Ty też nie jesteś święty.
-Ależ doskonale zdaję sobie z tego sprawę. A teraz chodź, na urlop przyjdzie jeszcze pora.
Weszliśmy do motelu głównym wejściem. Ciepło bladego światła otaczało ściany okryte dywanami i obrazami w drewnianych ramach. Padało również na obite biurko w rogu, gdzie na blacie leżał katalog pobliskich atrakcji, menu motelowego baru oraz głowa uśpionej recepcjonistki. 
Nachyliłem się nad jej nierównomiernymi pasemkami i szczyptą łupieżu. Odkaszlnąłem. Poderwała się znienacka i poprawiła przekrzywione na nosie okulary. Miała odcisk od oprawek na prawej kości policzkowej i spierzchnięte w kącikach usta. Przygładziła zmiętą koszulkę polo z logo motelu i ziewnęła, odsłaniając druty aparatu na zęby. 
Viv skleiła się z moim ramieniem. Nie żeby recepcjonistka wyglądała wybitnie odstręczająco. Viv jest jedyną znaną mi osobą, która równie dobrze wygląda po przebudzeniu w środku nocy, jak i za dnia. Najpewniej wyglądałaby równie wspaniale ogolona na łyso, z ostrym atakiem młodzieńczego trądziku i owłosionymi pachami. To jeden z efektów ubocznych miłości.
-Jeden pokój dwuosobowy na - zerknąłem na Viv - na razie na jedną noc.
Gdzie i kiedy następnie rzuci nas ta pogoń - czas pokaże. Lepiej nie związywać się zobowiązaniem z jednym punktem na rozgałęzionej mapie Stanów.
Recepcjonistka przyjrzała się Viv sceptycznie. Jej sceptycyzm miał słowa i wygłaszał je niedyskretnie: ja starszy, ona młodsza, dość sporo, trzeba przyznać; motel przy bocznej drodze, godzina trzecia i pokój dwuosobowy na jedną noc. Jestem ciekaw, ile musiałbym wyłożyć za jej dziewictwo.
Położyłem na ladzie sto dolarów. Cena za jedną noc plus nadwyżka za tydzień z góry.
-Czy możemy dostać klucze do pokoju?
Moralność przegrała z ułamkiem miesięcznej pensji i otrzymałem klucz przytwierdzony do platikowego breloczka. Drugie piętro, prawa odnoga korytarza - dodała i raz jeszcze rozpoczęła senną wartę, przyklejona policzkiem do księgi gości.
-Mogę panią prosić do naszych, pożal się Boże, apartamentów? - spytałem u podnóża krętych schodów.
Porwałem ją w  obcjęcia, na ręce, blisko piersi i ust żądnych pocałunków. Chwyciła w małą dłoń mój policzek i pieszczota jej palców była najdoskonalszym doznaniem cielesnym, jakiego mężczyzna może doświadczyć. Całowaliśmy się z wolna do wysokości półpiętra. A tam odeszło tylko to męcząco wolne tempo. Pocałunek nabrał dzikiego rozpędu przerywanego chichotami i radosnymi uniesieniami. I było dokładnie tak, jak zawsze chciałem, by było. Justin i miłość sam w domu. Justin i miłość sam w Kolorado. Justin i miłość sam w motelu. Justin i miłość tam, gdzie najbardziej ich trzeba.
-Który numer? - spytałem, przemierzając długi wąski korytarz ku zawieszonym z jego końcem lampionom.
-Właśnie ten. - Dotknęła czubkiem buta wystającą z drzwi klamkę. Wychyliła się, przekręciła w zamku klucz i weszliśmy w półmrok, który wkrótce rozświetliła lampa okryta wieloletnim abażurem, wyprężona w kącie jak przyzwoitka.
Zaabsorbowało mnie upychanie dwóch obszernych toreb do szafy wielkości klatki dla królika. W tym czasie Viv oparła się o parapet, włączyła telefon i odczytywała kolejno nieodebrane połączenia: od matki, od ojca, od ojczyma, nawet telefon Mii pamiętał jeszcze numer siostry. W momencie, w którym objąłem Viv od tyłu i pragnąłem skraść jeszcze parę rozpalonych pocałunków, jej telefon zadzwonił na nowo. 
Matka.
Odebrała.
Uniesiony głos brzmiał chaotycznie w torebce. Viv zdążyła wygłosić irytujące nastoletnie "ale", kiedy wyrwałem jej z dłoni telefon, upuściłem na wyłożoną starym poplamionym dywanem podłogę i potraktowałem go mocnym uderzeniem podeszwy. Szybka wgniotła się w połowie, a plastik wygiął z nieprzyjemnym zgrzytem.
-Założyłbym się o milion  dolców, że twój ojciec założył tobie i Mii namiar w telefonach - wyjaśniłem natychmiast. - Przyjdzie taki dzień, w którym wrócimy i  staniemy z nim twarzą w twarz, ale...
-Ale to nie jest ten dzień - dokończyła łagodnie. - Jasne, rozumiem.
-Idźmy już spać - poprosiłem. - To był długi dzień.
-Długi dzień - powtórzyła, zgadzając się ze mną.
I miał być jeszcze dłuższy. Stanęliśmy bowiem przed wielkim podwójnym łóżkiem, zaprzeczeniem bieżących standardów przydrożnego motelu. 
I tak jak seks był tematem tabu, tak dzielenie łóżka pogwałceniem wszelkich praw Viv dotyczących wzajemnego pożycia, którym dotychczas nie odważyłem się sprzeciwić.






~*~


Kiedy pisałam dosłownie pierwszy akapit (tam gdzie było o naboju), poszłam spytać tatę, z jakiego metalu są naboje. A on do mnie, żebym poszła za nim i wyciągnąć z szafki chyba z 15 różnych nabojów. Ok, przeraża mnie :')
No ale kolejny rozdział za nami. A przed nami WIELKIE MAŁŻEŃSKIE ŁÓŻKO - prowokujące czy odstręczające? Czas pokażeeeeee:)

Drugie opowiadanie -----> http://my.w.tt/UiNb/uM5mMV0uYy

3 komentarze:

  1. Boże♥♥♥♥ No to już zacieram ręce i czekam aż się sytuacja rozwinie ahah

    OdpowiedzUsuń
  2. OBOZE
    ale sie podzialo
    czekam na kolejny b niecierpliwie, besos

    OdpowiedzUsuń
  3. O Jezu ja chce juz następny! !! 😍😍😍 p.s kiedy będzie nowy rozdział na tym nowym ff?

    OdpowiedzUsuń