Bolało.
Bolała sama myśl o przerwaniu nici łączącej nasze spojrzenia. A perspektywa bólu przerodziła się w pełnoprawny ból fizyczny, kiedy przyszło mi pożegnać się z jej pięknem. Obrażenia koiła tylko wizja jej widoku, który niebawem powróci do mnie w swej pełnej okazałości, z wielkimi oczami zawieszonymi w przestrzeni, ze śniadą cerą muśniętą dziewczęcym rumieńcem, z włosami szaleńczo skaczącymi po jej głowie. Patrzyłem w jej przygarbione ramiona i nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście: anioł wpłynął do mojego domu, a ja zwiążę mu skrzydła i nie pozwolę odlecieć.
-Nieco mnie szef zaskoczył - oznajmiłem, zamykając za nimi wszystkimi drzwi. Zapach trzech odmiennych rodzajów perfum zmieszał się w salonie. Pierwsze znałem. Drugie znałem. A trzecie pokochałem. Zaciągałem się ich wonią, gdy nikt nie patrzył. - Odrobinę inaczej wyobrażałem sobie małe córeczki.
-Możesz mi wierzyć - odezwał się - że Amy za dziesięć lat nadal będzie twoją małą córeczką, mimo że wcale nie będzie już taka mała. - Pogłaskał małą, wciąż małą, po głowie, gdy ta wychylała się zza zamszowego oparcia kanapy.
-Niemniej jednak - ciągnąłem, ale reszta słów zamarła mi w gardle.
Z całą pewnością nie mam na co narzekać, toteż nie zamierzam prowokować szefa do wymiany dwóch urodziwych istot na parę wymagających nieustannej opieki bobasów.
Przyjrzałem się dziewczynom stojącym pod ścianą, tak niebywale różnym, a tak wyjątkowo bliskim. Nawet na upartego nie znalazłbym choć jednego punktu wspólnego ich osi. Inaczej się ubierały, różnił je styl chodzenia, jedna wypinała pierś w przód, druga garbiła się, jakby nosiła na barkach okrytych rozciągniętym swetrem tyle doświadczeń, że nie jest w stanie utrzymać się prosto; oczy jednej krzyczały czernią z zewnątrz, przyprószone nienaganną sztuką makijażu, oczy drugiej nie mieściły tej porażającej czerni wewnątrz i nie potrzebowały obramowania poza krańcami; i usta: pierwszej piękne i jedwabiście miękkie, ich perfekcjonizm poznałem na własnej skórze, gdy całowały mnie z pasją. Ale to usta drugiej chciałem całować, bez śladu błyszczyku czy pomadki, w kolorze mydlanego różu. Widziałem te usta wszędzie na sobie, wszędzie, również tam, gdzie nie zawędrowały żadne inne. Ugięły się pode mną nogi, a w głowie wzbiło się tornado - czy to wiara w głębokie zauroczenie od pierwszego wejrzenia?
Ale wkrótce wezbrała we mnie szaleńcza złość. Stanąłem tak, by jednym okiem zahaczać szefa, i spytałem:
-Więc ile te córeczki szefa mają lat? - Spojrzeniem świdrowałem Mię, boleśnie wbijając w nią wszystkie zarzuty, które były jej doskonale znane. Pewnie dlatego przychyliła głowę ku ziemi.
-Szesnaście - odrzekł.
-Szesnaście - powtórzyłem, pięści miałem twarde jak kamienie. Moje oczy rzucały sztyletami i wszystkie trafiały Mię w twarz. - Mogę wiedzieć, kiedy skończone?
-Trzy miesiące temu - powiedział w ich imieniu.
-Trzy miesiące temu - powtórzyłem za nim ślepo po raz kolejny, a kolory odpłynęły mi z twarzy. Jak już dorwę Mię, nie ujdzie żywa spod moich rozszalałych rąk. - Doskonale.
Szef wciągnął mnie za ramię do przedpokoju, z dala od czujnego słuchu Mii i wzroku Viv. Zamknął za nami drzwi, wtedy pochylił się i wyczułem zapach drogiego cygaro, który zawsze krążył w jednym obiegu wraz z perfumami po jego samochodzie.
-Miej na nie oko, Bieber. Tego od ciebie oczekuję. Nie masz wodzić za nimi jak pies przez całe dnie, nie masz ich nieustannie kontrolować, nie masz ich kąpać i podcierać im tyłków...
-A szkoda - wymsknęło mi się w przerwie na głęboki oddech szefa.
-Po prostu pilnuj, żeby nie wymyśliły czegoś głupiego.
-Mówi szef o Mii, czyż nie?
Zgodził się ze mną krótkim skinieniem.
-A co do Viv - powiedział i natychmiast wytężyłem słuch. - Jakby to powiedzieć...
-Najlepiej wprost.
-Jaki jest najlepszy zamiennik słowa dziwny?
Przeszukałem wewnętrzny słownik z prędkością błyskawicy.
-Może inny?
-W takim razie Viv jest nieco... inna. Bardzo inna. Albo po prostu dziwna, choć nie chciałem używać tego określenia. To w końcu moja córka. - Podrapał się po karku, zakłopotanie wpłynęło mu na twarz. - Bardzo wrażliwa, bardzo krucha, bardzo...
-Inna - dokończyłem. A on się zgodził.
Zadurzyłem się w tej szalonej inności.
-I, Justin, mam nadzieję, że wiesz, co ci grozi, jeśli dotkniesz którąś choćby małym palcem. Szaleją ci hormony i ja to doskonale rozumiem, bo sam też byłem kiedyś w twoim wieku. Ale od tego masz setki dziwek, które kręcą się wokół ciebie i chłopaków na imprezach. Na moje córki nie waż się nawet patrzeć jak facet.
-Nie umiem patrzeć inaczej - wtrąciłem. - Ale tak, rozumiem, mam trzymać ręce przy sobie. Przecież to jeszcze dzieci.
-I za to cię cenię, Bieber. Potrafisz odróżnić kobietę od dziewczynki.
-Ta - mruknąłem pod nosem, a przed oczami stanęło mi nagie i w pełni kobiece, nie dziewczęce, ciało Mii; a potem moje dłonie na nim; a jeszcze potem byłem w niej. Założyłem kłudkę na swoich myślach. - Potrafię.
-Liczę na ciebie, Bieber. Nie zawiedź mnie.
-Nie zawiodę. - Zamknąłem za nim drzwi i oparłem się o nie z pustką w głowie. - Bo już zawiodłem. Jedną pieprzę, w drugiej zaraz się zakocham. I też będę chciał ją pieprzyć. Oczywiście, że będę chciał. - Gdy rozmowa z samym sobą wspięła się na przesadnie wysoki szczebel szaleństwa, potarłem twarz dłonią i starłem z nosa zeszłoroczny naskórek. - Zamknij się, chłopie. Zamknij się. Twój długi jęzor wpędzi cię kiedyś do grobu.
Wróciłem do salonu zalanego dziewczęcym urokiem.
A dla niektórych będzie definicją niepohamowanej przyjemności.
-Amy - zawołałem - pokaż dziewczynom ich pokoje. Za moment wniosę wasze walizki.
Najmłodsza ruszyła na przodzie, ściskając w pięści palec Mii, której pośladki podskakiwały radośnie, gdy hasała po coraz wyższych stopniach. Otrząsnąłem się z jej aury, którą objęła mnie miesiące temu. Za nimi, w znacznym odstępie, przygarbiona i zamknięta na kłódkę we własnym ciele, ruszyła Viv. Gdy dwie pierwsze były już na piętrze, zawołałem do ostatniej:
-Zaczekaj. - Odwróciła się, czerń oczu wylewała się spomiędzy spirali włosów. - Viv, tak? Chodź tu na moment, kwiatuszku.
Wahała się, ale wkrótce zawróciła i pokonywała stopień po stopniu jak przyklejona do schodów. Kaseta z nagraniem jej zejścia została puszczona w spowolnionym tempie. Nim stanęła przede mną, sięgnąłem po jej okulary w oznakowanych oprawkach, które przykryły kurz na komodzie. Dmuchnąłem w szkła, powróciłem do niej, ostrożnie zaczepiłem za ucho skręcony kosmyk, potem nasunąłem oprawki podążające drogą za włosami i okulary oparły się na jej małym, delikatnie zadartym nosie.
-Tak jest idealnie - skomentowałem; spłynął na mnie jej czar. Dłoń paliła mi się do startu, pragnęła wybiec jak w jednoosobowej sztafecie i odnaleźć metę na jej policzku, w jej włosach, na niej całej. Zamiast tego jedynie oparłem rękę na jej ramieniu i powiedziałem: - Nie wiem, dlaczego się mnie boisz. Ale przestań. Nie masz czego.
Skinęła głową. Czy dane mi będzie w ogóle usłyszeć jej świergot?
Odwróciła się tuż po tym, jak chwyciłem w jedną dłoń pierwszą walizkę z brzegu. Drugą ręką chciałem ją zagarnąć, poprowadzić na schody, i całkiem nieświadomie moja dłoń ześlizgnęła się na jej pośladek, i wiedziałem, że nic tak dobrze nie pasuje do mojej dłoni. A mój dotyk był kulą armatnią, który prędkością błyskawicy pchnął Viv na schody. I tyle ją widziałem. Odleciała na swoich wielkich niewidzialnych skrzydłach, spod których powiew powietrza poczułem na twarzy.
Tylko pogłaskałem jej krągłą pupę. Nie zgrzeszyłem, na Boga.
I, na Boga, czy można zadurzyć się w dziewczęcej niewinności?
Objąłem ją spojrzeniem, nim skryła się za poręczą schodów.
Można.
Głębokim westchnieniem zaraziłem powietrze w salonie i odtąd wspólnie przeżywaliśmy mój przedmiłosny stan.
Taszczyłem po schodach dwie ogromne walizy o usztywnionych stelażach, ramiona miałem zwieszone, pot zaczął skraplać się na czole, na krawędzi z włosami. Odliczałem kolejno każdy stopień, aż wspiąłem się na piętro i tam spotkał mnie niemały zawód, bo nigdzie wokół nie było piękna do podziwiania. Tylko grafitowe ściany i panele o barwie ołówka z głębokimi szramami dostrzegalnymi pod światło. Niedługo po tym Amy wyłoniła się zza progu jednego z gościnnych pokojów i korzystając z ciszy na piętrze, szepnęła, ciągnąc mnie za nogawkę:
-Tatusiu? - Pochyliłem się ku niej. Zaatakowała moje ucho, jej oddech łaskotał, wypuszczał stado mrówek, które biegało wte i wewte. - Czy te dziewczynki nie miały być odrobinę mniejsze?
-Miały być, kochanie - odparłem. - Przeszły przyspieszony proces dorastania. Nie tylko ty zostałaś oszukana, Amy.
Ale nagle ta złość na szefa, która buzowała we mnie, odkąd dostrzegłem w progu dwie nastolatki, które łącznie ledwie przekraczają mnie wiekiem, rozmyła się i dołączyła do powietrza. Bo oto zatajenie prawdy ucieszyło moje oczy.
-Polubią mnie? - spytała z obawą.
-A jest na świecie ktoś, kto nie darzy cię sympatią, dzióbku?
Głowiła się i głowiła, i w końcu sama doszła do wniosku, że błyskiem białych mleczaków w uśmiechu podbija szczyty ludzkich serc.
-Powiedz mi jeszcze, która zajęła który pokój?
-Mia pierwszy, a Viv ostatni.
Ostatni w głębi korytarza, sąsiadujący z moim. Doskonale. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Nie żeby niecne zamiary wychodziły poza obszar rozszalałej wyobraźni.
Wszedłem do pokoju Mii, wstawiłem walizkę za próg i zmyłem się jak rozpuszczający się śnieg z przedniej szyby w samochodzie. A potem uchyliłem drzwi ostatniego pokoju i tam, gdzie chciałem zapuścić korzenie, natrafiłem na pustkę. Viv siedziała w łazience, poinformowało mnie o tym światło dobiegające zza matowej szyby w kolejnych drzwiach. Zostawiłem walizkę i wychodziłem powoli, powoli i jeszcze wolniej, ale przekroczyłem próg, nim ona znów mi się objawiła.
I ja poczułem przemożną potrzebę odcedzenia pęcherza. Skryłem się w łazience graniczącej z korytarzem, zapadka w drzwiach przybrała barwę dojrzałego pomidora i ulżyłem sobie w jeden z dwóch najdoskonalszych sposobów. A kiedy wyszedłem po dokładnym umyciu rąk pomarańczowym w zapachu mydłem, zaniepokoiła mnie szpara w drzwiach mojej sypialni. Zaniepokoiła nienadaremnie, bo kiedy odważyłem się wejść do pokoju, ciśnienie podskoczyło mi do tysiąca, potem było tylko pięćdziesiąt kresek na liczniku i nie wiedziałem, czy czuję złość, czy irytację, czy wręcz przeciwnie: wielką chęć i onieśmielającą ochotę. W każdym razie półnagie ciało Mii zmieszane z moją kawową pościelą pozostawiło we mnie głęboki odcisk.
-Wariatka - skomentowałem od progu. - Po prostu wariatka.
-Zawsze powtarzałeś - zaatakował mnie jej wysoki głos - że są nam pisane tylne fotele twojego samochodu. A tu proszę, co za niespodzianka. Mamy dla siebie całe łóżko.
-I stek cholernych kłamstw, którymi raczyłaś mnie od miesięcy, złotko - wycedziłem przez zęby i teraz moje emocje nie były już żadną wątpliwością: huczała we mnie wściekłość. - Nie mogę uwierzyć, że przeleciałem cię, gdy miałaś jeszcze piętnaście lat. Czuję się jak jakiś paskudny zboczeniec.
-Jesteś zboczony - weszła mi w słowo.
-Ale nie aż tak, na miłość boską. Masz dopiero szesnaście lat. Naprawdę uwierzyłem, że jesteś pełnoletnia. Powiedz mi, dlaczego byłem tak głupi?
-Nie głupi, a napalony.
-Zaczynam wierzyć, że to jedno i to samo. - Pokręciłem litościwie głową. Widząc jej rozluźnienie, dodałem: - Nie myśl, że nie jestem na ciebie wściekły. Bo jestem. Do cholery, jesteś córką mojego szefa. Gdyby dowiedział się, że bzykam cię od paru miesięcy, byłbym lżejszy o fiuta.
-A kto mu powie? - Jej rzęsy niczym motyle skrzydła poszły w ruch. - Ja nie zamierzam.
-A wiesz, co ja zamierzam? - zagaiłem. - Zamierzam trzymać się od ciebie z daleka. Z bardzo daleka, kotku.
-Mieszkamy pod jednym dachem. Sądzę, że to przeznaczenie.
-A ja sądzę, że zrobiłaś się zbyt wyszczekaną suczką, wiesz? - Rzuciłem w nią długą bokserką w odcieniu malinowego różu. - Ubieraj się, szybko.
-Co znaczy: ubieraj?
-Po prostu: ubieraj. Zapomnij o seksie ze mną przez najbliższe dwa lata.
-Rok i dziewięć miesięcy! - Jej pisk był piskiem desperacji.
-O ile do tego czasu twój ojciec wykorkuje. No już, ubieraj się. Ile razy mam powtarzać?
-Dziś w południe byłeś dla mnie znacznie milszy.
-Bo chciałem cię zaliczyć. - Wzniosłem oczy ku zachmurzonemu niebu przykrytemu sufitem. - A teraz chcę, żebyś jak najszybciej przyodziała coś na to swoje niecierpliwe ciałko. Ja teraz wychodzę, a gdy wrócę, ma cię tu nie być. A w każdym razie nie tak... - zrobiłem głęboki zamach ramionami - nie tak naga. Zrozumieliśmy się?
-Do bólu - burknęła pochmurnie. - Przez ciebie wyszłam na niewyżytą kretynkę.
-Bo jesteś niewyżytą kre... dziewczynką - zreflektowałem się. - Mia. Mia, tak? A więc Mia, moja droga, wyjaśnijmy sobie coś. Było nam razem dobrze. Było, prawda? - Zgodziła się, ale chmury wciąż nad nią wisiały. - No właśnie, było. I już nie będzie. Mam dwie zasady dotyczące seksu. Nie pieprzę nieletnich i nie pieprzę córek szefa.
I w chwili, w której to powiedziałem, wiedziałem już, że zalałem nas oboje potężnym kłamstwem. Dla Viv zrobię wyjątek, zgarnę dyspensę od związanych rąk przy dziewczęcym ciele podpisanym nieodpowiednim nazwiskiem i datą produkcji.
Byłem już na korytarzu i stopy same zwróciły mi się ku ostatnim drzwiom. Wpierw przycisnąłem ucho do dykty, drobny rzadki szmer przebił się do mnie przez dziurkę od klucza. A potem zapukałem i gdy usłyszałem ze środka ciche "proszę" tłumione zawstydzeniem, kolana mi zmiękły. Zajrzałem przez uchylone drzwi. A gdy już zajrzałem, zapragnąłem wejść cały. Więc wszedłem i marzyłem, by nikt mnie stąd nie wypuścił. Mogę siedzieć w klatce, byle o szerokim rozstawie prętów, przez które przełożę choćby dłonie.
-W zasadzie nie mam żadnej konkretnej sprawy - powiedziałem, drapiąc się po głowie. - Chciałem się tylko upewnić, że umiesz mówić, bo do tej pory milczałaś jak zaklęta.
Uśmiechnęła się półgębkiem. A tak naprawdę nie chciałem się o niczym przekonywać - chciałem jedynie usłyszeć jej głos.
Siedziała po turecku na łóżku, pościel delikatnie marszczyła się pod nią. Teraz nie była już odziana swetrem, a miała jedynie koszulkę na cienkich ramiączkach w wąskie, biało-granatowe, poprzeczne pasy. Nie miała dużych piersi, ale w jakiś sposób telepatia podpowiedziała mi, że gdy już poznają moje dłonie, znajdą w nich przytulny cichy kąt. Jej stopy skryte były w krótkich różowych skarpetkach, a wokół kostki kołysała się bransoletka na cienkim łańcuszku. Burza włosów wypuściła swoje sidła, schwytała mnie w nie i przyciągnęła. Poddałem się ich sile.
-Mogę? - spytałem, wskazując skraj łóżka. Onieśmielała mnie barwa gorzkiej czekolady w jej oczach.
-Dobrze rozumiem: spytałeś, czy możesz usiąść na swoim łóżku w swoim domu?
-Wow - wyrwało mi się. - To najdłuższe zdanie, jakie do mnie wypowiedziałaś. I tak, chyba o to właśnie spytałem. Pozwolisz, że usiądę.
-Pozwolę - odrzekła. Posiadała niesamowity dar patrzenia ludziom w oczy - to rzadkość. A kiedy ona patrzyła, topniał we mnie cały lód. I zawstydzenie brało górę. Jak to jest, że spojrzenie umykało mi z osoby, której chciałbym przyglądać się jeszcze na łożu śmierci?
-Łóżko wygodne? Widok za oknem znośny? - spytałem, by nawiązać rozmowę. Viv przeczyła odwiecznemu prawu o kobiecym gadulstwie. Ale i cisza przy niej pachniała magią. Białą magią, którą mógłbym napawać się i napawać.
-A gdyby było niewygodne?
-Dla ciebie poszedłbym spać na kanapie i odstąpił swoje.
Uśmiechnęła się niemrawo, wzrokiem już wędrowała gdzieś od zakurzonego kąta podłogowego po drugi.
-To jest w porządku - oznajmiła głosem, któremu jakby kończyły się baterie.
Próbowałem rozpocząć flirt, ale, na Boga, nie wiedziałem jak. Wzmianka o łóżku, o moim łóżku, była doskonałym pretekstem do podrzucenia podtekstu i dziwnym trafem wiedząc o tym, stłumiłem w sobie przemożną potrzebę zawstydzenia jej. Bo choć rumieńce na jej śniadych policzkach były jak rosa na liściach róży, podobało mi się również bycie niemrawo zawstydzonym przy niej.
Wkrótce dotarło do mnie, że Viv należy do tego zagrożonego gatunku ludzi, przy których naturalność jest jedyną przyodzianą maską, i usiadłem po turecku, splatając nogi niewygodnie pod sobą, do brzucha przytuliłem jedną z poduszek - pozycja ochrzczona mieniem plotkarskiej.
-Dwadzieścia pytań? - zaproponowałem.
-Nie - odrzekła stanowczo. - To głupie.
-Więc jak mam dowiedzieć się o tobie czegoś więcej?
-Po prostu spytaj - powiedziała. Musiałem wytężać słuch, by sylaby nie umykały mi pomiędzy sylabami. - Te wszystkie gry są kiepskie.
-Nie wszystkie - zaprotestowałem. - Siedem minut w niebie, kojarzysz? - Skinęła głową. - Ta nie była kiepska.
-Jeśli kręci kogoś niebezdotykowy flirt w ciemnościach - rzuciła. - W każdym razie dla mnie to głupota.
I to był już jakiś punkt zaczepienia. Jeden haczyk na długiej liście pytań.
-Chłopak? - rzuciłem na rozgrzewkę. Podczas kiedy ona milczała, ja odprawiałem modły nad odpowiedzią.
-Brak - powiedziała. Oszczędność w słowach była jej atutem. I ten właśnie atut obejmował mnie drobnym wstydem.
-Jakiś na horyzoncie?
-Brak.
-Jakiś za horyzontem?
-Nie jestem lesbijką - powiedziała krótko. Ta lesbijka jakby nieco ją speszyła. Po każdej niemrawej odpowiedzi trzykrotnie obracała w palcach zawieszkę przypiętą do bransoletki.
-To dobra wiadomość. - Myśli zmieniłem w słowa, zanim rozkazałem im zostać tam, gdzie ich miejsce.
Darowała mi komentarz.
-Ty masz dziewczynę? Narzeczoną? Żonę? - Nie byłem przekonany, czy pytanie wypłynęło z niej, bo chciała znać odpowiedź, czy po prostu wypadało jej odpłacić się tym za moje.
-Kompletny brak. I pusty horyzont - sprostowałem.
-A ta mała słodka dziewczynka jest dziełem wyłącznie Boga?
-Bociana - poprawiłem. Roztopił mnie jej uśmiech. Roztapiała mnie cała. Czy ktoś wyłączył klimatyzację? - Owszem, Amy wyszła standardową drogą. Z dziewczyny. Nawet z mojej dziewczyny. Ale bardzo byłej. Czy to dobra wiadomość? - spytałem z nadzieją, że podchwyci aluzję.
-Sam odpowiedz sobie na to pytanie.
Zrównała z ziemią moje niedopracowane próby.
-Mój horyzont się zapełnia - stwierdziłem, patrząc jej głęboko w oczy. Zespoiliśmy się w tym spojrzeniu. - Zapełnił się, gdy ujrzałem w progu swojego domu pewną szesnastolatkę ze sprężynkami zamiast włosów.
-Mogłeś od razu powiedzieć, żebym się przesiadła i że zasłaniam ci widok - rzuciła. Pogrywała ze mną tak umiejętnie, że nie wiedziałem już, gdzie w tym małym ciele mieści się tyle niewymuszonej szczerej niewinności, którą rozkochiwała mnie w sobie, a jeśli jeszcze nie zaczęła, ten zawiły proces również dostrzegłem już na horyzoncie.
-Siedź. - Przykryłem jej dłoń swoją. Zabrała ją pospiesznie. Dotyk był szczytem, na który nie chciała się wspiąć. Wolała balansować na szlaku między podnóżem góry a przedostatnim punktem widokowym. - Lubię, gdy piękne stworzenia przysłaniają mój horyzont.
Była niesamowita. Niby zawstydzona, a jednak pewna swego. Niby spuszczała wzrok, a wciąż patrzyłem w jej oczy. Chciałem jej - to wiem na pewno. Chciałem tak, jak słońce pragnie świecić, jak deszcz pragnie moczyć, jak burza pragnie straszyć. Chciałem ją całym sobą: myślą, dotykiem, wyobrażeniem. Chciałem ją całą. Kropka.
Im dłużej przyglądałem się jej karmelowej twarzy, którą gdybym polizał, pewnie w istocie skosztowałbym karmelu, ulotna chęć przyjmowała formę pragnienia. A z pragnieniem nie tak łatwo walczyć jak z zachcianką.
-Książki? - wypytywałem dalej.
-Oczywiście - odrzekła, gładząc wierzch jednej na swoich kolanach. Pieściła go z czułością i pragnąłem, by ją całą przelała na mnie. Wizje w mojej głowie kazały mi rzucić książką przez otwarte okno i ukraść jej względy.
-Romanse?
-Też - przytaknęła. - Jeden procent uwagi dla fabuły, 99% dla wrażliwości autora. Przeczytam wszystko, co ma duszę. Nawet listę zakupów.
-Lista zakupów może mieć duszę?
-Oczywiście.
-Oświeć mnie, księżniczko, i pokaż mi duszę listy zakupów.
-Pięć dobrze wypieczonych obłoków spod czystego nieba krążących nad polem pszenicy.
-Pięć dobrze wypieczonych bułek z jasnego zboża?
-Bingo. - Uśmiechnęła się. Byłem gotów błagać ją, by nie uśmiechała się tak, dopóki nie będę mogł nazwać ją swoją. - A ty czytasz?
-Etykiety jogurtów - przyznałem i nagle poczułem się głupio. Poetka o duszy z waty cukrowej u boku betonowego klocka o wnętrzu tak ściśniętym, że żadna poetycka wrażliwość już w niego nie wejdzie? Też mi coś.
-A wiec żyjesz w jednym świecie. To musi być przykre.
-Jak to mówią: nie wiem, co tracę, dopóki tego nie spróbuję.
-Więc jednak coś czytasz.
-Takie mądrości wpychają do chińskich ciastek z wróżbą - zaśmiałem się i pociągnąłem za sobą jej chichot. Wyfrunęły ze mnie motyle i zatoczyły koło pod sufitem, bym mógł na powrót je połknąć.
Nagle ukłuło mnie, jak wielkim świętem jest jej uśmiech, bowiem widać go tak nieczęsto.
-Chciałabym wziąć prysznic - powiedziała.
Natychmiast skinąłem głową i wskazałem jej drzwi łazienki. A potem oboje w błogim milczeniu siedzieliśmy splątani spojrzeniem.
-Chciałabym wziąć prysznic i byłabym wdzięczna, gdybyś jednak wyszedł.
Zrozumiałem z opóźnionym zapłonem, podskoczyłem i stanąłem na równych nogach, tłumacząc swoje roztrzepanie jej urokliwym wdziękiem. Ale zanim wyszedłem, zatrzymało mnie niemrawe chrząknięcie.
-Jeszcze raz - powiedziała, zakłopotanie zamalowało jej twarz - jak masz na imię?
Uśmiechnąłem się pod nosem. Dziewczyna, która zawładnęła wszystkimi moimi myślami, nie zna mojego imienia. To najbardziej bolesny kosz w moim życiu.
-Justin. - Gdybym był tym drugim sobą, dodałbym, że to imię będzie krzyczeć nocą, ale że uaktywniła się moja niecodzienna odsłona i nie zamierza położyć się do trumny w ciągu najbliższych kilku godzin, dodałem: - Po prostu Justin.
I wyszedłem z sypialni bez serca, które mi ukradziono.
~*~
W tym rozdziale w zasadzie nic się nie dzieje, dlatego wahałam się, czy go dodać. Ale w następnym coś zacznie biec :)
Teraz jest świetnie! Naprawdę czyta mi się z przyjemnością:)
OdpowiedzUsuńByłam sceptycznie nastawiona do tego opowiadania po 1 próbie ale ten rozdział robi robotę, jest świetny i zdecydowanie Viv jest teraz moim ulubieńcem na pewno jest bardziej interesującą bo nie jest typowa pewną siebie dziunią jak siostra, cieszę się że zmienilas to opowiadanie i od tego rozdziału zdecydowanie chce się je czytać. I wbrew pozorą takie rozdziały tez są fajne nie zawsze musi się cos dziac, dobra robota :)
OdpowiedzUsuńBoże, tak bardzo uwielbiam ich razem, że nie potrafię nie czytać dwa razy tego samego rozdziału, naprawdę.
OdpowiedzUsuńMia dostała przysłowiowego kosza, auć
Tak serio, to jakoś nie jest mi jej szkoda, lol
Aghw, Justin jest tak bardzo uroczy, kiedy jest zakochany aaaaaaaa
Nie mogę doczekać się następnego
Weny kochana xx
Umarłam paula ok
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie to zycie
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział. Viv jest interesująca i obrazu postawił krzyżyk na Mii 😀 Mam nadzieję że coś więcej się między nimi zadzieje . Czekam na next. All love ❤
OdpowiedzUsuńO boże ale mam cudowny mętlik♥♡♥
OdpowiedzUsuńCudowny ❤❤❤💙❤❤❤
OdpowiedzUsuńJejciu Jiv *-* Już nie mogę się doczekać aż będą razem. Jestem strasznie ciekawa, co takiego musiało się stać w przeszłości, że jak sam jej ojciec mówi, jest "inna". Nie mogę się doczekać następnego, Boże kocham tą dwójkę <3
OdpowiedzUsuńKiedy nowy? :(
OdpowiedzUsuń