Czwartkowe południe rozświetlone słońcem na rozśpiewanej głosem ptaków łące nieopodal obrzeży Oklahomy to doskonały czas na odprężenie po uciążliwych codziennych utrapieniach.
Ale również doskonała okazja na seks w plenerze.
Miała długie włosy po same pośladki, czarne jak smoła, proste jak naciągnięte struny gitarowe. Opływały moją szyję i podbródek, gdy przylegała do mojej piersi policzkiem. Jej ciepły oddech łaskotał mój lewy sutek, więc zagryzałem wargi, by ust nie rozciągał mi bezustanny uśmiech. Przez samochodową szybę ogrzewało nas słońce wpadające licznymi promieniami, rozświetlając jej śniadą cerę. Gładziłem szorstką dłonią jej nagie biodro i oddychałem świeżym zapachem jej skóry.
-Muszę wrócić do szkoły na matmę - powiedziała w mój tors, polizała krańcem języka obramowanie tatuażu. - Ojciec mnie zabije, jeśli dostanę kolejną pałę.
-Z biologią mogę ci pomóc - odparłem. - Z matematyką nigdy.
-Mam kogoś, kto odwala za mnie całą brudną robotę.
-Jakiś zakochany gówniarz? - zagaiłem, obejmując ją ramieniem. Jej szczupłe łydki wpłynęły pomiędzy moje.
-Nie. Nie są aż tak głupi. To długa historia.
Otworzyłem tylne drzwi od strony naszych stóp i omiótł nas wiosenny wiatr. Odetchnąłem głęboko i odchyliłem głowę, śladowe ilości niedawnego podniecenia nadal we mnie pogrywały. Wpatrywałem się w rzadkie obłoki wędrujące po niebie. Ona w tym czasie drażniła opuszką palca tylny wentylator samochodowy. Oboje oddychaliśmy miarowo, zatapiając się w tym błogim stanie tuż po. Błogim o tyle, że muzyką wkoło być śpiew ptaków, nie warkot silników i gwar miasta, a zapach świeżozielonej trawy skropionej niedawnym deszczem krążył ponad naszymi głowami.
-Jesteś pewna, że masz osiemnaście lat, tak? - zapytałem po raz setny.
-Daj już spokój, jesteś nudny. - Klepnęła mnie w pierś.
-Nie jestem nudny, tylko zapobiegawczy. Nie chciałbym, żeby wsadzili mnie za seks z dzieciakiem.
-Nie miałbyś w celi łatwego życia.
-Z tego względu wolę zastosować wszelkie środki ostrożności. Więc co z tą osiemnastką?
Westchnęła i wsparła się na łokciach po obu stronach mojej głowy. Miała nieco ograniczone ruchy, tylne fotele samochodu nie grzeszą szerokością.
-Już ci mówiłam, jestem pełnoletnia. Mam się wylegitymować? Zaświecić dowodem?
-Byłoby miło - mruknąłem. - W tej kwestii uwierzę ci na słowo. Obym tego nie żałował.
-A żałowałeś któregokolwiek spotkania ze mną?
Mój chciwy, łakomy wręcz uśmiech rozwiał jej wszelkie wątpliwości i zamknęła mi usta w krótkim, ale doskonale treściwym pocałunku. Jej biodra zagrały przy moim udzie i drgnęło nią ciepło promieniujące od podbrzusza po nabrzmiałe sutki.
-Za dużo tych czułości, mała - zaśmiałem się, gdy całowała moją szyję i szczękę.
I chyba nie tylko ja tak uważałem, bo nagle jej komórka rozśpiewała się melodyjnym dźwiękiem i dłoń brunetki zanurkowała pod fotel, gdzie z nogawką skrytą pod wycieraczką poniewierały się jej spodnie. Wkrótce odebrała połączenie, trzymając mi palec na ustach, choć i tak milczałbym jak zaklęty, napawając się miękką delikatnością jej obnażonych piersi.
-Cześć, tato - zaczęła, obtaczając opuszką moje wargi. - Tak, jestem w szkole. Gdzie miałabym być? - Słuchając, unosiła oczy do nieba. - Nie, nie wiem, gdzie jest Viv. Nie jestem jej matką. - Odchylała telefon od ucha, to znów go przyklejała, aż wypuściła głośne westchnienie; tak głośne, że bez wątpienia usłyszeli je wszyscy na oddalonej drodze wylotowej z Oklahomy. - Jeśli mi zapłacisz, mogę być jej opiekunką. W dzisiejszych czasach nic nie jest za darmo.
-Tylko seks - dołożyłem szeptem.
Odsunęła telefon od ucha, zakryła głośnik dłonią i powiedziała:
-O ile ma się taką śliczną buźkę jak ty.
Zaabsorbowała mnie końcówka połączenia, kiedy przytakiwała ojcu, a przede mną wywracała oczami fikołki. Więc kiedy rzuciła telefon na wycieraczkę, wyprostowałem się i rzekłem:
-Twój ojciec powiedział do ciebie Mia. A mi od początku wmawiasz, że nazywasz się Diana.
-Przesłyszałeś się - zbyła mnie.
-Wiem, co słyszałem. Nie rób ze mnie idioty.
-Diana, Mia, co za różnica?
-Siedemnaście, osiemnaście lat, co za różnica? - zironizowałem.
-Strasznie się dziś czepiasz. Gdybyś nie zrobił mi dobrze, powiedziałabym, że jesteś nie do wytrzymania.
Wtedy mój telefon odezwał się piskliwym dźwiękiem, a gdy nazwisko szefa błysnęło na wyświetlaczu, plecy wyprężyły mi się jak przed brytyjską królową.
-Siedź cicho - poleciłem bezimiennej. - Dzwoni mój szef.
A potem odebrałem i jego chrapliwy głos ukłuł mnie w ucho:
-Bieber, gdzie jesteś?
Rozejrzałem się po słonecznym plenerze.
-W urzędzie. Mam do załatwienia parę spraw.
-Wiesz, jak głęboko mam twoje tłumaczenia, prawda? Masz być w domu o 15.
Przekląłem go w duchu i tylko w duchu. Na przekleństwa na głos miałem za małe jaja.
-Rozwijam skrzydła i lecę - burknąłem pod nosem, a potem połączenie zostało przerwane jak nić. - Ubieraj się młoda, pora wracać.
Stanąłem bosymi stopami na trawie, nagi od czubków palców po nastroszone dziewczęcymi dłońmi włosy na głowie. Słońce ugodziło mnie w twarz i zmrużyłem oczy, moje źrenice przegrały walkę z rozszalałymi promieniami. Ubrałem się powoli we wszystko to, co zwisało z wycieraczki i wychylało się poza samochód, białą koszulkę upapraną miałem smarem na szczycie rękawa. Blachy samochodu nagrzały się w upale, więc kiedy dotknąłem maski, odskoczyłem jak oparzony. Bez przenośni. Ona, ta której imię wciąż nie było oczywistością, czekała na fotelu pasażera, poprawiając rzęsy w małym lusterku. Jakby seks miał zdewastować ich kondycję.
-To gdzie cię podwieźć? - spytałem, silnik zaryczał złowrogo, a wszystkie drzwi przyległy do samochodowych futryn.
-Pod szkołę, proszę.
Łąkę, której zapach wciąż czułem napierający na mnie zewsząd, szybko zostawiliśmy za plecami, za szybko. Jechaliśmy szutrową drogą przez ciąg drzew o bujnych koronach, przez które przedzierało się światło z nieba. W okolicach wjazdu na drogę asfaltową, gdzie wzmożony ruch nie był już żadnym odstępstwem od normy, poprosiłem brunetkę, by zapaliła mi papierosa, a potem wychylałem się przez uchylone okno, by wypuszczać pręgi dymu w świat. W milczeniu mijaliśmy opuszczone tereny rolnicze, wyprzedzaliśmy niedzielnych kierowców sunących poboczem z obojgiem rąk na kierownicy. Wkrótce pochłonął nas miejski gwar i świeżą trawę zastąpił odór przepalanej benzyny oraz skwar roztapianego asfaltu. Tej jednej rzeczy w mieście nie trawiłem, nie trawię i nie przetrawię nigdy - wieczny smród powietrza. Jak w domu bez okien.
Szkoła brunetki mieściła się na przedmieściach. Zajechałem pod budynek w trakcie przerwy, dziedziniec liceum oblegany był przez całą zróżnicowaną nastoletnią społeczność. Wtoczyłem przednią oponę na krawężnik, a czarnowłosa wyskoczyła za drzwi, machając do mnie mimochodem, gdy przebiegała tuż przed maską, choć jeszcze dobrze nie stanąłem i jej biodro musnęło żelazną siłę blachy. Później galopowała przez szkolny dziedziniec w paszczę czekających na nią koleżanek, ale nim dotarła, potrąciła barkiem istotę tak pragnącą wtopić się w tłum, że świeciła najjaśniej.
Z oddali dostrzegłem tylko szalone zawirowanie czarnych sprężyn na głowie, z burzą jej kręconych włosów nie radził sobie nawet wiatr. Wszystkie książki kurczowo przyciskane do piersi posypały się po szkolnych schodach, a moja bezimienna, zamiast wykazać drobną inicjatywę pomocy, wyostrzyła struny głosowe, rzuciła parę wulgaryzmów i wbiegła do szkoły z włosami rozwianymi po łopatkach.
-Ależ z ciebie wstrętna suka - mruknąłem pod nosem. - Cieszę się, że nie muszę z tobą za często rozmawiać.
Wtedy też miałem wysiąść i pomóc całej pokręconej na głowie. Ale gdy wychynąłem wzrokiem na dziedziniec, jej nie było. Nie było też książek i tego światła, które oślepiało mnie z daleka i nie pozwalało mi się jej przyjrzeć. Dlatego zmieniłem bieg niezgaszonego silnika i ruszyłem. Dobiegłem raptem do końca osiedlowej ulicy niesiony drganiami samochodu na niskich obrotach, kiedy nagle zjawa z pękiem książek pojawiła się znów, tym razem pod moimi kołami. Zahamowałem gwałtownie, wbiło mnie w fotel, ale jednocześnie nie poczułem zgrzytu wgniatanej blachy. Jednak jej nie było. I jestem pewien, że nie rozpadła się w pył, który umarł pod kołami.
Wyskoczyłem z auta jakby tapicerka parzyła. Obiegłem maskę i ujrzałem ją, teraz w pełnej okazałości od tyłu. Z jej ramion zwisał wyciągnięty, za duży sweter, na dobrą sprawę widziałem tylko ten sweter, był obszerny i przykrywał wszystko wokół. Jej małą głowę otaczały spirale kruczoczarnych włosów. Upadła na rozgrzany asfalt na biodro, a przy krawężniku leżały jej okulary o czarnych matowych oprawkach. Podniosłem je, ale gdy moja ciężka dłoń dotknęła jej prawej kościstej łopatki, dziewczyna zadrżała jak porażona prądem i poderwała się na równe nogi. Pachniała lasem iglastym i gumą balonową.
-Przepraszam - wyszeptała półgłosem. Wciąż obrócona do mnie tyłem, kryła samą siebie.
A potem porwała pod pachę podręcznik i już jej nie było, biegła przez krawężniki, potykając się o kostkę brukową, korzenie same wybijały jej się pod nogami. Pchana wiatrem, oddalała się i oddalała.
-Hej, mała! - krzyknąłem za nią. - Nie bój się mnie.
Ale wkrótce skryła się za rogiem i jej twarz pozostała największą zagadką. Wyobrażałem sobie delikatne rysy pod bladą cerą. A po chwili widziałem śniadą skórę i wielkie czarne oczy, dwa węgle wpojone pod osłonę gęstych rzęs. Jednak odpowiedź była mi bardzo, bardzo daleka. Czekała gdzieś na kolejnej przecznicy, do której nie mogłem dotrzeć.
I zostałem po środku ulicy, szereg samochodów trąbił za mną, a przez moje palce przelatywały jej okulary. Podniosłem czarne oprawki do oczu, na ich prawym ramieniu połyskiwały trzy litery.
-Viv - przeczytałem, spoglądając daleko, daleko przed siebie, za horyzont.
Przed oczami stanęła mi historia Kopciuszka. Moja historia. Mojego Kopciuszka.
Długo jeszcze spoglądałem przed siebie. Cień jej skręconych włosów dawał złudną iluzję, że ona wciąż gdzieś tam jest, że właśnie dotyka nosa i nie czuje wspartych na nim okularów, że zawraca i w podskokach dociera do mnie, by odzyskać własność. A ja nie pozwolę jej wymknąć się tak zwinnie, jak zdołała to zrobić za pierwszym razem.
Ale im dłużej czekałem, tym więcej nerwowości było w kierowcach dookoła, więc w końcu poddałem się, porzuciłem myśl o pięknej nieznajomej i wyruszyłem w dalszą podróż przez zakorkowane miasto z oprawkami jej okularów zahaczonymi o uszy. Pędziłem tam, gdzie mogłem pędzić, bo przeważnie ograniczały mnie światła. Zdawało mi się, że same jej okulary, które opierały się o mój nos, pachniały dziewczęcą słodyczą. To rozpraszało nie mniej niż deszcz, który nagle zawisł nad miastem. Samochodowe wycieraczki nie miały jeszcze zgranej koordynacji ruchowej, wymieniałem je bowiem niedawno, i teraz bardziej rozmazywały wodę po szybie niż ścierały ją na krawędzie.
Minąłem jeszcze wiele ulic, mniej i bardziej mokrych, aż dotarłem do przedszkola Amy. Spojrzałem na zegarek i uznałem, że minęła już przedszkolna pora obiadowa i mogę śmiało odebrać ją ze doklejonych szponów opiekunki. Odczekałem jeszcze parę minut, dałem czas deszczowi, by wrócił z powrotem do chmur, w tym czasie wrzuciłem w siebie dwa wafle przekładane kakao. Skorzystałem z dziury pogodowej, z wąskiego przesmyku czystego nieba nad głową, i wysiadłem z auta, by pędem ruszyć do drzwi oklejonych papierowymi motylami w kolorze tęczy od wewnątrz. Kiedy byłem już tak blisko, tak blisko mojego szczęścia, odkrywałem w sobie dodatkowy bieg, który pchał mnie naprzód i byłem szybszy i szybszy z każdym krokiem.
Tuż za progiem drgnąłem przed wymuskaną dyrektorką przedszkola w ołówkowej spódnicy, ołówkowej garsonce i z ołówkowymi włosami na głowie. Nawet twarz miała ziemistą, jakby przyprószoną kurzem, tak blisko barwy jasnego ołówka.
-Pan Bieber - powitała mnie oficjalnie. - Dobrze, że pan jest. Czy mógłby mi pan wytłumaczyć, dlaczego Amy, pańska córka...
-Mam jedną - wtrąciłem półgębkiem, ale moje uwagi przelatywały wysoko nad jej głową.
-Dlaczego pańska córka instruowała dziś koleżanki i kolegów na kredkach świecowych, jak palić papierosy?
Póki wymówka nie spłynęła na mnie z nieba, trwaliśmy w ogłuszającym milczeniu.
-Czy pan pali papierosy?
-Owszem, palę, jak połowa rodziców dzieci z tego przedszkola - odparłem spokojnie.
-Czy pali pan przy dziecku?
-Staram się nie.
-Stara się pan?
-Staram się - powtórzyłem, pięści zacisnęły mi się w kamień. Chciałem, by przepływał przeze mnie spokój, ale za wiele było we mnie dziur, by ten spokój nie uleciał.
-Powrócę do pierwszego pytania: dlaczego Amy instruowała dziś kolegów na kredkach, jaka palić papierosy?
-Bo ma bujną wyobraźnię? - rzuciłem od niechcenia, prawy kącik ust zagrał mi w półuśmiechu. - Niechże da pani spokój. Robi pani aferę z każdego głupiego wybryku tych dzieciaków, czy tylko moja córcia została ustawiona na celowniku?
Kolor dojrzałego buraka oblał całą jej twarz, która nagle jakby napuchła. Przypominała ropuchę, której w chwili głębokiego stresu wyrosła ogromna druga broda dyndająca pod tą podstawową, ukłutą paroma sztywnymi włosami. Jeszcze chwila, a mogłaby rywalizować ze mną pod względem gęstości zarostu.
-Proszę porozmawiać z córką - burknęła na odchodne.
-Proszę się nie martwić, rozmawiam z nią przez cały czas. Myślę, że słusznie pani zauważyła: Amy siedzi cicho tylko wtedy, gdy śpi.
Gdy ołówkowa sztywność zniknęła w swoim przestronnym gabinecie, którego drzwi uderzając w futrynę, krzyknęły porywistym przeciągiem, skręciłem w boczny korytarz oblepiony dziecięcymi rysunkami w kolorach pastelowej tęczy, szurałem butami po zaplamionym dywanie. Wspiąłem się drewnianymi trzeszczącymi schodami na piętro, tam dochodziło mniej światła, aż stanąłem przed drzwiami grupy Amy i zastukałem radośnie w ramę tuż nad klamką. Otworzyłem drzwi na szerokość, prawie uderzając nimi młodą przedszkolankę o rumieńcu obecnym zawsze wtedy, gdy pojawiałem się w progu. Miała długie brązowe włosy, zawsze, ZAWSZE związane w wysoki koński ogon, który huśtał się za jej plecami, gdy szła. Ale przy mnie częściej drżała wbita podeszwami w podłogę. To ten typ, który na dziesiątej randce łapie za rękę, a noc poślubna jest idealną porą na utratę dziewictwa.
-Gdzie to moje małe słońce? - spytałem, ściągając w progu buty, bowiem na dywan w sali nie mogłem wejść oblepiony błotem i urokami leśnej panoramy.
-Tworzy sztukę. - Dziewczyna wskazała stół, przy którym Amy pochylona, a włosy opadały jej na policzki, wciskała kredkę w kartkę. I w stół.
-Hej, artystka - zawołałem za nią, ale nie doczekałem się reakcji. Podszedłem więc i tarmosiłem jej włosy, dopóki nie odchyliła głowy. Teraz patrzyłem z góry w jej inteligentne oczy. - Zbieraj kredki, wracamy do domu.
-Jeszcze nie skończyłam - mruknęła, ponownie zagarniając kartkę. - Przyjedź później.
-Skończysz w domu. No już, zbieraj manatki. Nie mam czasu, myszko.
-Nigdy nie masz czasu - burknęła i zalała czernią kwiaty na rysunku, które nie powinny być czarne.
Ukucnąłem obok krzesła, na którym się wierciła.
-Skąd ten foch, księżniczko? - Uszczypnąłem ją w udo. W odwecie kopnęła mnie w kolano. W tej rundzie wyszła zwycięsko. - Jeszcze chwila, a tylko ja zjem te przepyszne naleśniki oblane czekoladą, które na nas czekają.
Wyprężyła się jak struna. Zdążyłem mrugnąć, a kredki świecowe wróciły na swoje miejsce i rysunek złożony niedbale w połowie wystawał zza gumki w spódniczce Amy. Chwyciła mnie kurczowo za najdłuższy palec, tylko do niego bowiem dosięgała, i z siłą woła zaprzęgowego pociągnęła do drzwi.
-Czym ją przekupiłeś? - zachichotała przedszkolanka. Wypowiedziała do mnie dwa zdania w przeciągu jednej wizyty i stwierdziłem, że robi postępy. Jak tak dalej pójdzie, za dwa lata będę mógł zaprosić ją na drinka.
-Nieważne czym; ważne, że nie mam bladego pojęcia jak to zdobyć od zaraz.
Amy nie zaczekała nawet, bym założył buty, ubłocone ślady podeszew zostały wtarte w dywan. Zostałem więc sam na piętrze, nieopodal uchylonych drzwi. A kiedy próbowałem je zamknąć, coś mi przeszkodziło. Tym czymś okazała się stopa przedszkolanki w balerince o barwie mydlanego różu. Stanęła w progu przymkniętych drzwi, wodziła wzrokiem po korytarzu za Amy, która w podskokach zbiegła po schodach i nie było już widać nawet czubka jej upstrzonej piórkowymi włosami głowy.
-Pobiegła? - zagaiła, ale czułem, że sedno nie dotyczy Amy, bo dość szybko jej spojrzenie uczepiło się mnie jak rzep.
-Tylko się za nią kurzyło - odrzekłem ze śmiechem. - Pięknie dziś wyglądasz - dodałem.
W zasadzie wyglądała jak co dzień, do bólu jak co dzień. Ale podobało mi się bycie chmurą, z której komplementy sypią się i sypią. Przed odejściem zahaczyłem kosmyk jej włosów za ucho, a powracając, potarłem kciukiem kość policzkową, by przekonać się, czy obecny 24/7 rumieniec jest wynikiem głębokiej niewinności czy skutkiem pudru i umiejętności manualnych z pędzlem w dłoni. I bardzo się zawiodłem. Dziewczęce naturalne piękno było jej obce. A i perspektywa naszego wspólnego spotkania poza murami przedszkola oddalała się i oddalała.
Pożegnałem ją zmysłowym puszczonym do niej oczkiem. Zbiegłem schodami na parter i z rozpędem wpadłem do szatni pięcioletnich szkrabów. Amy na siłę wciskała stópki w różowych futrzanych skarpetach w buty, zarzuciła na siebie kurtkę jeansową i wyglądała jak te dzieciaki z okładek czasopism modowych do 128 centymetrów. Tak skończyła się jej wyprawa o własnych nogach, przez dalszy ciąg przedszkolnych spirali i korytarzy niosłem ją na przedramieniu wprost do drzwi.
-Tata! - krzyknęła, więc stanąłem w progu jak przyklejony. - Ten jest mój. - Wskazała motyla. O czarnych skrzydłach.
-Czy motyle nie powinny być nieco bardziej... kolorowe?
-Lubię czarny. Chcę wszystkie czarne ubranka. Tylko ty wciskasz mnie w różowe.
-Bo różowy jest dziewczęcy.
-Ale ja chcę być chłopcem.
Zaśmiałem się radośnie.
-A ja chcę mieć córeczkę.
-To zrób sobie drugą - burknęła.
Potrząsnąłem jej włosami rozsypanymi wokół uszu.
-Chyba wstałaś dzisiaj lewą nogą.
Dziura w chmurach wciąż wisiała nad przedszkolem, do samochodu odprowadził nas radosny promień słońca. Posadziłem Amy w foteliku za swoim fotelem, przypomniała mi inteligentnym tonem, że urosła i szelki wrzynają się w jej obojczyki. Mocowałem się z paskami kilkanaście minut, bowiem pierwszy raz regulowałem długość pasów w czarno-różowym - kompromis - foteliku. A kiedy zadowolona Amy rozsiadła się już przypięta, dziura pogodowa została zamknięta i ulewny deszcz spłynął na nas z nieba. Dzięki Bogu, w porę wsiadłem do samochodu. Mokra nawierzchnia zakręciła kołami, przydzwoniłem prawą przednią oponą w krawężnik. Gdy w końcu wyrównałem osie samochodu, popędziłem na przeciw naleśnikom z czekoladą, tłumacząc Amy delikatnie, że jeszcze ich nie zrobiłem i nie zrobię w przeciągu najbliższych godzin, bo czekają nas generalne porządki pokojów gościnnych. Jeśli wcześniej stwierdziłem, że wstała lewą nogą, teraz myślę, że prawej w ogóle nie ma.
Zajechaliśmy pod dom około czternastej. Amy w ramach buntu przeciwko złudnej obietnicy czekoladowych naleśników zasiadła przed telewizorem i podziwiała czerń niewłączonego ekranu. Przyglądałem się jej przez chwilę z szalejącym błyskiem rozbawienia w oczach. Boję się jej humorów w nastoletnim okresie, bowiem pamiętam koszmarne sceny urządzane przez jej matkę. Oddałbym wszystkie pieniądze, by mój charakter spłynął na Amy i wizja jej bezproblemowego życia otworzyła we mnie okno, przez które wlało się światło.
-Nie pomożesz mi? - zagaiłem.
-Nie - odparła ostro.
-Nadal się gniewasz za te naleśniki?
-Tak.
Wspinając się po schodach, chichotałem pod nosem. Nie mam żony, nie mam nawet dziewczyny, a wkroczyłem w okres cichych dni.
Miałem zapisane w genach wietrzenie pokoi, kiedy tylko nadarza się ku temu sposobność. Dlatego w obu pokojach gościnnych okna uchylone były zawsze z wyjątkiem pory burzowej, która zdarzała się nieczęsto. W pierwszej kolejności starłem śladowe ilości deszczu z parapetów, ubrałem kołdry w pościele - jedną z księżniczką w koronie, drugą upstrzoną misiami z oklapniętymi uszami. Miałem tylko nadzieję, że bliźniaczki nie pobiją się o kołdrę z księżniczką, bo nie mam drugiej takiej w zanadrzu. Przysiadłem na skraju łóżka w sypialni w końcu korytarza, tej ostatniej, najbardziej w głębi, uderzyłem dłonią w czoło i z pełnym rozgoryczeniem przyznałem przed sobą, że postradałem zmysły - zgodziłem się na opiekę nad dodatkowymi dwoma maluchami, na spełnianie ich ewentualnych zawiłych zachcianek, na tolerowanie ich wczesno-dziewczęcych humorów. Powinienem dostać za swe poświęcenie order cierpliwości jeszcze zanim ta dziewczęca horda przekroczy próg mojego domu.
Gdy pokoje były już wysprzątane, łóżka świeżo pościelone, poduszki przyklepane przy zagłówkach, a szafy opróżnione z pajęczyn i ich twórców, zszedłem na parter, gdzie Amy zamiast siedzieć, leżała, ale nie raczyła ani zdjąć butów, ani rozebrać się z kurtki, ani odpędzić zły nastrój hen daleko; tak daleko, by omijał nasze mieszkanie najszerszym łukiem. Przymierzałem się już, by dosiąść się do niej, objąć swoje szczęście ramieniem i patrzeć w jej wielkie oczy, które zmieniają kolor w świetle dnia; by porozmawiać z nią, tak po prostu, bo rozmowa rozwiązuje wszystkie supły, których oboje plączemy bez miary; by po raz tysięczny powtórzyć, że gdyby słońce na niebie zgasło, ona nadal będzie świecić najjaśniej. Bo miłość do niej wylewała się ze mnie falami, ale Amy była wysokim brzegiem oceanu, za który nie wpadała ani kropla.
Ale wtem wielokrotny dzwonek do drzwi przeciął nerwowo wiszące w salonie powietrze i zrozumiałem, że to ten czas, gdy Amy, której poświęcałem stanowczo za mało uwagi, dostanie jej jeszcze mniej. I objął mnie głęboki smutek i żal, że zgodziłem się na to ojcowskie rozszczepienie.
Głęboki wypuszczony oddech odbił się od drzwi, gdy stanąłem w progu z ręką na klamce. A gdy za nią pociągnąłem, wszystko stało się tak jasne, że aż mnie zaćmiło.
-Bieber - powiedział szef wyłaniający się zza dwóch dziewczęcych sylwetek - poznaj moje córki.
Jedną poznałem natychmiast. Długie proste włosy muskające same pośladki, tylne fotele mojego samochodu od paru miesięcy napawały się jej nagim ciałem. Tak samo jak ja. Patrzyła we mnie jak w obraz, w jej oczach pogrywały iskry ekscytacji. Usta rwały mi się do chytrego uśmiechu, więc zaciskałem szczękę tak mocno, że rozbolały mnie wszystkie zęby, ale w końcu wygrałem walkę z upartymi wargami.
Z kolei postać drugiej uderzyła we mnie anielskimi skrzydłami i jeśli jeszcze jakaś drobna część we mnie nie pękła, z całą pewnością wisi na ostatniej nitce. Czarne zawirowanie kręconych włosów otaczało jej pochyloną głowę, ten sam rozciągnięty sweter wisiał na chudych ramionach. Gdy niepewnie i z obezwładniającym strachem uniosła głowę, serce zatrzepotało mi jak ryba bez wody, bo oto stało przede mną uosobione piękno, które raptownie zmieniło mój sposób postrzegania cudów. Ona była cudem. Cudem, który patrząc na mnie, czynił mnie lepszym. Jej oczy drżały, węgle w nich czarne były jak noc w plenerze. A z tych oczu wypływała niewinność.
~*~
Aaaa, nie mam czasu ostatnio pisać, dlatego tak długo to trwało, przepraszam. Mam nadzieję, że wychwyciliście tę najważniejszą zmianę, bo jeśli nie, to się poddaję haha. Ale zanim się poddam, postawmy sprawę jasno:
Justin znał wcześniej Mię, wiadomo co ich łączy. Natomiast Viv jest uosobioną niewinnością
Ten rozdział co prawda nie wyszedł mi dokładnie tak jakbym tego chciała, ale nie będzie drugiego restartu, bez obaw, muszę po prostu jakoś lepiej zorganizować sobie czas, bo wracam do domu o północy i nie mam już siły pisać, a wieczorem idzie mi najlepiej no i no, chciałabym już, aby następne rozdziały szły lepiej i żeby najlepiej było w tej właściwej części opowiadania, do której mamy jeszcze kawałek
ps. nie mam bladego pojęcia co będzie w paru następnych rozdziałach i to mnie dobija :)))))
I Tak bd fanką Mi i Justin 😒 chociaż widzę ze postawiłas sprawę jasno i bd on czuł coś głębszego do Viv 😒 - coz mi osobiście sie nie podoba ale mus to mus tak musi byc...
OdpowiedzUsuńMia już jestem w twoim teamie 😈👑
Tutaj już nie ma teamów;) To już jest z góry przesądzone, także no... Juss pewnie z Mią będzie dosyć blisko (wiemy o co chodzi), ale to do Viv będzie żywił jakieś głębsze uczucie. Moim zdaniem, oczywiście :D
UsuńPff jest team 😒
UsuńNwm jaka bd Mia ale taka jak jest teraz zyskała moja sympatie, kocham bohaterki które wiedzą czego chca i nie boja sie brać tego, sa sukowate i kochają zabawę taka jest Mia i jestem za nią 😈
I moze na końcu wszystkich wycycka i zgarnie to co bd najistotniejsze, najważniejsze 😂👑
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWiedziałam, że to będzie Viv:) Jeeezu, jak bardzo się cieszę! Czytałam ten rozdział kilka razy i -o mój Boże- ciągle wracam do tych momentów Jiv (tak, już nazwałam ich paring). Nie mogę, po prostu nie mogę doczekać się następnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńWeny, weny i jeszcze raz weny!
Pozdrawiam
Uhuu no to Mia pokazała niezłe różki xd Jestem ciekawa jak teraz ta dwójka będzie mieszkać ze sobą pod jednym dachem hahha bo coś czuje, że Justin już chyba nie przeleci córci szefa, a może jednak się mylę i to zrobi? Nie wiem xd Ale jejku Viv *-*, Jezu ale się cieszę, ze wpadła Bieberowi w oko, już od początku shippuję ich razem <3 Życzę dużo weny, mniejszego zapierniczu w pracy i czekam z niecierpliwością na kolejny :)
OdpowiedzUsuńnieeeee
OdpowiedzUsuńgdy obczajalam bohaterow, to mialam cicha nadzieje, ze jednak z Mia bedzie w zwiazku, bo nie wiem no, jakos bardziej mi sie podoba i bardziej pasuje do tej roli
Super
OdpowiedzUsuńbardzo podoba mi sie zmiana charakteru viv, a w zasadzie jak narazie jego wyobrażenie ale nie koniecznie przypadła mi do gustu zmiana zachowania amy, bardziej pasowała do niej wcześniejsza otoczka uroczego dziecka (pomijajac niektore dojrzalsze dialogi), mam nadzieje, ze to tylko chwilowe i w następnych rozdzialach amy bedzie taka jak wczesniej dodajac bardziej ograniczony zasób słownictwa
OdpowiedzUsuńAle już naprawdę wypowiedziała minimalną ilość wszystkich słów, a takich przesadnie inteligentnych chyba nie było 😁 + obraziła się tylko za naleśniki hahaha
UsuńJej super zmiana. Odrazu mi się bardziej podoba. Bliźniaczki są ciekawsze i Jus nie skupia się tylko na Mii 😀 Oby szło ci tak dalej bo jest genialnie. Pisz szybko next 😉 All love ❤
OdpowiedzUsuńCzy tylko mi sie w ogole nie podoba ta zmiana Viv...przedtem była moja ulubienica, a teraz to Mia wydaje sie ciekawsza, troche szkoda
OdpowiedzUsuńAle mam nadzieje, ze jeszcze mi wróci ta milosc to Viv
I nie można było od razu tak zacząć tego opowiadania? ;) w końcu cos ciekawego w miarę do czytania.
OdpowiedzUsuńNiestety nie mogłam, bo wolałam pierwszą wersję:)
UsuńPierwsza wersja była jak dla gimbazy, która lubi takie klimaty a po komentarzach widzę ze czytają to bardziej dojrzałe osoby i ta wersja to jest cos co warto czytać ;)
OdpowiedzUsuńCóż... Mam nadzieje ze Amy będzie mówić więcej. Ponieważ 5 letnie mowią sporo i niektóre nawety bardzo poprawnie (czasami aż za bardzo). Podoba mi,się bardzo ale poprzednia wersia też nie była zła tylko troszkę dzwina. Życzę dużo weny :**
OdpowiedzUsuńJezu e więcej więcej więcej. Jest mi to obojętne z kim będzie po prostu chce to czytać:)
OdpowiedzUsuń