poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 8 - Into cold water


Chciałbym powiedzieć, że tej nocy nie spałem dobrze, ale to oznaczałoby, że w ogóle spałem. A prawda była taka, że moje oko nie dało się zmrużyć; bacznie trzymało się cienia rzucanego przez zasłonę na sufit, dzielnie uczyło mnie cierpliwości.
O drugiej, gdy irytacja uderzyła wewnątrz mnie w szczytowy punkt, czmychnąłem spod kołdry, przemierzyłem metry korytarza i wkradłem się na palcach do pokoju Viv. Łóżko w rozmiarze przeszło dwa metry na półtora, ona zajmowała skrawek po środku, gdy kolana podeszły jej pod pierś, a kołdra obwiązała wokół. Obok było tyle miejsca. Tyle miejsca, które zająłbym i zasnął kołysany jej zapachem i cichym oddechem rozgrzewającym poszewkę. Ale nie położyłem się, jeszcze nie teraz. Zamiast tego ukucnąłem w rogu materaca, oczyściłem jej policzek z ciemnych sprężynek i ucałowałem kość policzkową, schodziłem po niej niżej i niżej, do zarysu szczęki. Uśmiech malował po moich ustach swoim pędzlem. 
Na tym skończyłem zabawę jej nieświadomością. Słodycz ust zostawię na chwilę bez snu.
Wróciłem do łóżka i leżałem na wznak, zastanawiając się głęboko, dlaczego zapach jej skóry jest najwspanialszym zapachem, który do mnie dociera i dlaczego wszystko, co z nią związane, poprzedza przedrostek naj.
Raz jeszcze wstałem po szóstej, wraz ze słońcem, i wraz z moim słońcem. Zjedliśmy z Amy po misce płatków owsianych z suszonymi owocami, wymieniliśmy stos plotek przedszkolnych. Zlikwidowałem przepaść, która wyrosła między nami wraz z pojawieniem się bliźniaczek. I przepaść powróciła, gdy z domowego zacisza wyrwał mnie telefon od szefa.
Dlatego o dziesiątej tkwiłem w korku, pośród krzyku klaksonów, mój krzyczał równie głośno. Nadeszła moja kolej objęcia warty na piwnicznym stołku, w snopie słonecznego światła, jedynego w tej ciasnej klitce, teraz przesiąkniętej dziewczęcym zapachem, który wyparł wszelką wilgoć. Dlatego pogoń od zielonego światła do zielonego nie rozciągała przede mną tak złej perspektywy, jaką byłoby choćby podążanie za uciekającą Viv.
Dam jej czas na rozpostarcie skrzydeł. Potem z kolei pomyślałem, czy nie byłoby lepiej, gdybym sam rozprostował jej skrzydła.
W pół godziny po opuszczeniu miejskiego zgiełku byłem już w szeregu drzew obtaczających leśną drogę zewsząd, amortyzatory samochodu i niskie zawieszenie toczyły bój z wybojami i wrośniętymi w ścieżkę korzeniami. Koło toczyło się za kołem, w sennym nastroju zatrzymałem się w kłębie zakurzonego dymu pod drzwiami, tak że gdybym siedział na fotelu pasażera, po wygimnastykowanym wychyleniu się za okno chwyciłbym klamkę. 
Kwartet umięśnionych byków krzątał się po magazynie. Szum wiatru, który nadszedł wraz ze mną, postawił mnie w centrum zainteresowania. 
-Jesteś wreszcie - przywitał mnie szef; jego humor oceniłem na okrągłe dziesięć w skali Beauforta, prawdziwy sztorm na otwartym oceanie. - Same problemy z tą twoją panną. Same problemy.
-Sika co piętnaście minut, drze się jakbyśmy przypalali ją ogniem, jest definicją wielkiego kobiecego focha. 
-Byłbyś tak samo nieznośny, gdybyśmy zamknęli cię w piwnicy - odgryzłem się. - Przybyłem, by zdjąć z was ciężar opieki nad małolatą. Ja mam w tej kwestii głębokie doświadczenie.
Wszedłem w piwniczne ciemności, schody poprowadziły mnie pod drzwi, w które tłukły małe pięści. Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to jej uwolnione ręce i długie paznokcie okalające opuszki palców. Nie mam z nimi szans. 
-Już idę, kotku. Już idę.
Gdy metalowe wrota zwolniły trzy asekurujące je kłódki, dziki szał umarł i swobodnie wszedłem do środka. Kaptur współpracował z piwnicznymi ciemnościami, oboje zakrywali moją twarz. Dziewczyna siedziała na materacu, tam gdzie zostawiłem ją poprzedniego wieczoru. Ale kondycja jej włosów znacznie odstawała od wczorajszego ładu. Co nie odbierało jej uroku i wdzięku, zwłaszcza gdy patrzyła spod byka, a jej oczy, zwykle tak wielkie, zwężały się do wygiętych w drobne łuki szparek. I choć jej uroda uderzała we mnie notorycznie, między nią a moimi bokserkami stanął mur, którego nie starałem się przebić. Podobała mi się, bo świętokradztwem byłoby niedocenienie jej urody. Ale nie pociągała mnie. Tak jak wbrew całemu światu robiła to Viv.
-Mam dla ciebie niespodziankę - powiedziałem, siadając pod ścianą na stołku o koślawych nogach wygiętych na kształt trzech pałąków.
-Wypuścisz mnie? - w jej głosie zagrała nadzieja.
-Nie, ale przyniosłem ci ciastka kakaowe. Przysmak mojej córci.
Przekrzywiła niezdarnie głowę.
-Masz córkę? 
-Wpadka, ale bardzo przyjemna.
-I nie boisz się ryzyka? W każdej chwili mogą cię zamknąć. Dzieci nie wpuszczają do pierdla na widzenia.
-Nie wybieram się za kraty.
-Nie istnieją zbrodnie doskonałe.
-Istnieją - upierałem się.
-Więc dlaczego o żadnej jeszcze nie słyszałam?
Nachyliłem się i wypuściłem cichy szept:
-Właśnie dlatego, że są doskonałe.
Kakaowa woń ciastek zwabiła jej zassany do ścianek żołądek. Ułożyła szlak z okruchów, otoczył ją okrągłą pętlą. Ale mina pełna focha pozostała i zaśmiewałem się z niej, atakując ostatniego herbatnika, tak świeżego, że rozsypywał się w palcach.
Ale potem nie miałem już chwili wytchnienia. Korzystając z mojej nieuwagi, bowiem uwaga została rozproszona między wyśmienity smak a harmonię, która wkradła się do piwnicy, dziewczyna nagle wystrzeliła jak z procy do drzwi; nie zamknąłem ich za sobą, bo i nie było jak; kłódka łączy metalowy pręt z dyktą drzwi jedynie od zewnątrz. Puściłem się w pogoń, dławiąc się ostatnimi okruchami ciastka, te łaskotały mnie w podniebienie i pędziłem drżący w gromkim kaszlu. Na schodach omal nie pogubiłem nóg, gdy po prawym kroku chciałem powtórzyć ten sam z prawej strony. Dlatego poleciałem na dłonie i wbiło mnie w jeden ze skrajnych stopni. Z kolei w głównej hali magazynu nie musiałem już pędzić. Złota rybka po raz kolejny wplątała się w sieci dwóch par czarnych rąk.
-Nasza mała uciekinierka znów próbuje swoich sztuczek - zagwizdał szef. 
Przekląłem ją w myśli. Teraz się doigrała. I ja się doigrałem.
-Już czas, Bieber.
Na ten sygnał głowa sztynki poderwała się znienacka, niemalże znokautowała Davida ciosem czaszki w szczękę. Spojrzała mi w oczy, kaptur ześlizgnął mi się z głowy. Pierwszy raz ujrzała moje włosy w nieładzie, moje sińce pod oczami; mnie, którego najpewniej rozpoznała.
-Bieber? - powtórzyła. - Może powiesz jeszcze, że Justin?
Blady strach rzucił na mnie cień, powoli dotknąłem podbródkiem szyi, potem na powrót spoiłem nasze spojrzenia.
Naraz osiemnastolatka znalazła w sobie tyle siły, by wyrwać się z podwójnego uścisku i paść w moje ramiona. Zachwiało mną, ale utrzymałem równowagę na sztywnych nogach. A że uścisk należał do tych słynnych dziewczęcych uścisków, które rozpędzają burzowe chmury, przyłożyłem dłonie do jej wyrazistych łopatek, poklepałem bez krzty odwagi. Spojrzeniem pełnym trwogi oplatałem nie mniej zdumionych kolegów. Z wyjątkiem Zayna. Ten przemierzał przepastne kieszenie torebki szatynki zuchwałą dłonią, pod jego stopami urosło wzniesienie zbudowane z podpasek, kosmetyków i kluczy z niespotykanym breloczkiem. Ten breloczek nie był mi obcy; nic co z nią związane nie było mi obce. Ale nie potrafiłem powiedzieć, co w niej znajomego.
-Stary? - Zayn zawiesił głos, obracał w palcach jej dowód osobisty. - Ta mała ma twoje nazwisko.
Wtedy wszystko, co zostało rozjaśnione, pokryło się czernią. Skołowany, nabrałem powietrza, a wraz z tym powietrzem i jej zapach. I nagle ten zapach miał dziesięć lat i parę potarganych kłosów zwieńczonych wstążkami. A na imię miał Jazmyn. Moja mała Jazmyn.
-Jazzy - wyszeptałem, mój oddech rozwiał jej włosy. - To... To ty?
Tuliłem ją do piersi jeszcze zanim skinęła głową. Ale gdy skinęła, ściskałem tak, jakbym nadrabiał osiem lat bez uścisków. I jakby nie patrzeć, nadrabiałem to wszystko, czego nie da się nadrobić, bo marnotrawstwo czasu jest najgorszą formą marnotrawstwa.
-Chyba w to nie wierzę - powiedziałem donośnym głosem; jej twarz była na tyle daleko i na tyle blisko zarazem, by raz jeszcze uderzyło we mnie podobieństwo - i to podobieństwo do mnie. Włosy, oczy, układ ust i gęstość rzęs. Trio pieprzyków rozciągających się wzdłuż kości policzkowej, drobna blizna w kształcie łuski tuż przy prawej skroni. To wszystko, zbiór tego wszystkiego był niedoścignionym dowodem drogi powrotnej w obręcz wspomnień zrodzonych w dzieciństwie. - Wierzę w zbiegi okoliczności, ale, na Boga, nie aż takie.
Ale o pomyłce nie było mowy. Ta sama krew wrzała w naszych żyłach, by wybiec sobie na przeciw.
Regularnie zwilżanymi wargami zapuściłem się w sam środek jej czoła - i wezbrała we mnie pamięć o ostatnim pocałunku na tym czole, który wysychał przez osiem lat.
-Bieber, co do cholery?
Objąłem Jazzy, moją niegdyś małą Jazzy, ramieniem i odparłem:
-Panowie, to moja siostra. Rodzona siostra.
-Jak, u diabła, mogłeś nie poznać własnej siostry?
-Nie widziałem jej przeszło osiem lat. Pożegnaliśmy się, gdy miała dziesięć, chodziła ubrana na różowo i nosiła kokardki we włosach. Sam plotłem jej warkocze. Skąd mogłem wiedzieć, że wyrośnie z niej taka dup... Taka piękna dziewczyna?
Lista obowiązków na dziś: podziękować Bogu za brak mojego zainteresowania wpojonego w Jazzy głębiej, niż braterskie zainteresowanie powinno sięgać.
Szef patrzył na Jazzy z wrodzoną nieufnością, Tyson z nieufnością nabytą, Zayn z męskim zainteresowaniem, a David... David miał miłość od pierwszego wejrzenia wypisaną rzędem na twarzy.
Jazzy trzymała się kurczowo mojego rękawa. Tak jak wtedy, gdy przed laty odprowadzałem ją do szkoły i przedzieraliśmy się w poprzek ruchliwej ulicy. Albo gdy zbuntowani nastolatkowie zajmowali jej huśtawkę w parku i przychodziła do mnie na skargę.
-Pokrewieństwo z nim - szef skinął na mnie czupryną - uratowało ci tyłek, młoda.
-Bardzo ładny tyłek. Bardzo kształtny, krągły tyłek - wtrącił Zayn, potok komplementów piekł go w język.
-Malik, nie rozpędzaj się. To moja siostra. 
-Bardzo seksowna siostra.
-Ale wciąż siostra. - Przyciągnąłem Jazzy ramieniem, para jej wielkich oczu błądziła wśród zakamarków magazynu, wśród głodnych męskich spojrzeń. - Mała siostrzyczka, która podczas ostatniego spotkania parzyła lalkom herbatkę.
-Skończyłam z tym - szepnęła półgębkiem. - Nie lubiłam twoich kumpli z liceum, ale ci są jeszcze gorsi - dodała i zgodziłbym się z nią, gdyby nie nerwowo drżąca brew szefa będąca wyznacznikiem jego nastroju.
-Skoro i tak miałem dziś pilnować zakładniczki - zaryzykowałem - mogę równie dobrze pilnować jej poza magazynem, prawda?
-To urlop bezpłatny, Bieber.
-Hejże, jaki urlop? Przecież...
Ale wtedy jego brew podpowiedziała mi, by nie zagłębiać się w to, w co chciałem brnąć, więc związałem usta ciasnym supłem i przychyliłem głowę do piersi. Wyprowadziłem Jazzy z magazynu, odprowadzał nas kwartet różnorakich spojrzeń. Tuż za progiem obiegły ją moje ramiona i przytuliły raz jeszcze, teraz bez świadków. Potem skryliśmy się w nagrzanym słońcem samochodzie, na czarnej blasze można by smażyć jajka, wewnątrz skwar nagrzanej tapicerki ścinał temperaturą białko w oczach.
Siedzieliśmy w ciszy na fotelach, rozciągając spojrzenie po swojej części przedniej szyby.
-Nie mogę uwierzyć - odezwałem się wreszcie. - Nie mogę uwierzyć, że wyrosła z ciebie taka panna. Taka piękna panna. Pewnie nie możesz odpędzić się od facetów.
-Nie powiedziałabym - odrzekła, skrępowanie wciąż w niej drżało. - Faceci to nie muchy, żeby się od nich odpędzać.
-Ale?
-Ale czasem zdarzają się natręci. Jak na przykład ten twój kumpel.
-Zayn? Czy David?
-Nie przedstawili mi się.
-Spróbujmy inaczej: czarny czy biały?
-Ciemny.
Uleciało ze mnie westchnienie ulgi.
-Nie jest groźny. Tylko nieco upierdliwy. 
-Nieco to zbyt łagodne określenie.
-Wiesz - westchnąłem, odpalając silnik, by kiedy rozmowa zagaśnie, hałasował choćby on. - Gdy zna się kogoś od przeszło czterech lat i non stop jest się wystawionym na jego dziwactwa, przy czym od jego profesjonalizmu zależy moje dalsze życie... Jego irytujący sposób bycia jest wisienką na torcie. Co oczywiście nie oznacza, że namawiam cię, żebyś znosiła jego wybryki równie dzielnie.
Byliśmy już na leśnej drodze i dłonie Jazzy wraz z zadbanymi, ale wolnymi od wszelkich kolorów paznokciami, błądziły w dół jej kolan i wdrapywały się po drabinie uda. Nie znam mowy jej ciała, ale ta była uniwersalna: wspólny język wisi gdzieś w powietrzu, musimy wychylić się i dosięgnąć go wspólnie, by znów odnaleźć drogę na przeciw milczeniu.
-Co robisz w Oklahomie? - zagaiłem pierwszy; mur nie przebije się sam.
-Załatwiałam parę spraw przy okazji wspólnego weekendu z przyjaciółką. - Skinieniem przyjąłem odpowiedź i otulony fikcyjnym spokojem zrywałem pnącza milczenia, które co i rusz wychylały się z sufitu. - Mógłbyś odwieźć mnie do domu?
-Oczywiście - odparłem od razu; nie wiedzieć czemu żadne z nas nie zerkało na drugie.
-Ale to w Dallas.
Wtedy zahaczyłem ją rąbkiem spojrzenia.
-Pamiętam jeszcze, gdzie mieszkałem przez osiemnaście lat. A nie chce mi się wierzyć, że tak szybko rozwinęłaś skrzydła i wyfrunęłaś z domu, by szukać szczęścia na własną rękę.
-Nie wierzysz we mnie?
-Nie wierzę, że nabyłaś głupotę po mnie - zaśmiałem się. 
-Żałowałeś, że wyniosłeś się tuż po osiemnastce?
-Żałowałbym, gdybym liczył każdy grosz od pierwszego do pierwszego, jadł suchy chleb i na urodziny kupował dziecku lizaka. Tak więc radzę sobie, radziłem i nie chce mi się wierzyć, żebym nagle stracił tę dobrą passę.
Uśmiech Jazzy skrył się w kąciku jej ust, ale dostrzegłem go kątem oka. Uniesioną brwią postawiłem znak zapytania.
-Krótko przed tym, gdy wyniosłeś się z domu, zapytałam cię, kiedy będziesz miał dziecko. A ty odparłeś, że nie doczekam się go w tym życiu. Jak widzę, wystarczyło, że poczekałam jedyne osiem lat i dorobiłeś się dzidziusia. - Gadatliwość Jazzy, tej Jazzy, którą znałem i kochałem, powracała do nas z zaświatów. - Nie umiem wyobrazić sobie ciebie w roli ojca. Pewnie ojcem jesteś tylko w wyjątkowych okolicznościach, a całą resztę przejmuje mama tej małej.
Górna warga wykrzywiła się w uśmiechu oblanym smutkiem, dolna błysnęła szczęśliwą satysfakcją.
-Twoja tęcza ma naprawdę wiele barw, młoda. Moja jest jak ze starego filmu: czarno-biała. I, co dziwne, te dwa kolory wystarczają mi w zupełności. 
Jechaliśmy dalej przez miasto, które Jazzy zwiedzała przez szybę pasażera, południe wybiło na zegarze i skwar powietrza usiadł na ostatnim szczeblu drabiny. W tapicerce zalęgła się cisza, ale nie pleniłem jej, zakasując rękawy, bo przyjemnie pieściła w barki - póki Jazzy malował uśmiech i nos przyklejony do okna. Przypomniałem sobie, że to dziewczyna jak każda inna, gdy z pieszczotą podniosłem paczkę papierosów.
-Chyba nie zamierzasz teraz palić? - spytała zażenowana. - Chyba nie zamierzasz palić w ogóle. Przecież masz dziecko.
-Jaki związek mają fajki z moim szkrabem?
-Taki - powiedziała, prostując się w fotelu jak struna - że jeśli chcesz truć siebie, truj. Ale jako ciocia tej małej zabraniam ci nasycać ją smrodem dymu. Poza tym nie pali się w samochodzie. Jeśli masz głębszą potrzebę, wyjdź, odejdź dziesięć metrów, stań pod wiatr przodem do samochodu i zapal.
-Jak, u diabła, mam to zrobić w kilometrowym korku?
Ale odpowiedź najwyraźniej nie była na tyle ważne, by dała mi szansę się z nią oswoić. Cisnąłem paczkę papierosów do schowka i sarkastycznie rozkoszowałem się nabrzmiewającą we mnie frustracją. 
Baby.
Wychowam Amy na rasowego chłopa w ciele kobiecego anioła.
Bez dwóch zdań.
Żeby nikt mi więcej fajki od ust nie odbierał.
A mama powtarzała: uważaj na kobiety, synuś; podstępne z nich gadziny. Co jednak w głównej mierze podłączone było do metki seksu z urojoną antykoncepcją. 
Wykrakałaś, mamo.
Tworzyłbym dialog ze strzępów myśli dalej, gdyby nagle coś nie uderzyło o moją maskę. I nagle to coś siedziało zdyszane na tylnych siedzeniach, kuląc się w szarfach pasów bezpieczeństwa. Perfumy Mii, które kazała mi niegdyś wybierać, podstawiając pod nos dwie wyrwane strony z podręcznika od historii, obiegły cały samochód; ich intensywność zmarszczyła Jazzy nos.
-Kryj mnie - powiedziała półgłosem. 
-Przed kim?
-Przed tym kolesiem, który chce mnie zaprosić na bal wiosenny, a ja kategorycznie nie chcę się na to zgodzić.
-Wystarczy odmówić. - Wzruszyłem ramionami. - W liceum miałem w tym wprawę.
Mimo to Mia spędziła jeszcze parę sekund na dopasowywaniu rozmiarów swojego ciała do wycieraczki podłogowej. A potem światło zabłysnęło zielenią i ruszyłem, oddając Mii jej upragnione bezpieczeństwo. Wtedy Mia spostrzegła Jazzy i coś się w niej spięło, ale to nieokiełznane coś nie wyparło pewności siebie.
-A to kto? - spytała tonem, który mówił, że przynależności do mnie trzyma się ona. - Kolejna nieletnia kochanka?
-Kolejna? - powtórzyła Jazzy, jej brew poszła śladem mojej sprzed chwili. - To ile ich było?
-Też chciałabym wiedzieć. - Mia pochyliła się między siedzeniami, końcówki jej włosów łaskotały mój nadgarstek. - Ile dziewczyn pieprzyłeś na tych fotelach w czasach, kiedy jeszcze miałeś jaja i nie bałeś się mnie puknąć?
Paleta barw odeszła z twarzy Jazzy. Trzymała się jednak dzielnie i rozstawiła szopkę tam, gdzie najbardziej trzeba było humoru.
-Więc to tak - powiedziała zdecydowanym głosem. - Zdradzałeś mnie z nią? Jak długo to trwa?
-Kochanie, to nie tak jak myślisz - odparłem, wspominając chwilę, w której z moich ust wypłynęło to zdanie bez sarkastycznej nuty. - Ja ci to wszystko wytłumaczę. Uwiodła mnie, zaplątała w swoje sidła.
-Mam uwierzyć w tę bajeczkę? Tak jak wtedy, gdy wróciłeś do domu z rzeżączką i wmawiałeś mi, że zaraziłeś się, łykając powietrze? Albo wtedy, gdy całkiem przypadkowo zostawiłeś bokserki u siostry męża przyjaciółki kuzynki mojej matki? Jako twoja żona wnoszę kategoryczny sprzeciw. Powiedzmy "nie" dla braku szacunku wobec nierozsądnych mężatek. Powiedzmy "nie" dla męskiego rozdwojenia dróg prowadzących do łóżka.
W tym czasie Mia krztusiła się śliną na tyłach.
-Usłyszałam żona?
-Usłyszałaś - przytaknęła Jazzy. - Nie wierzysz? Spójrz.
Wydobyła z przepastnej torebki dowód i wręczyła go Mii. 
-Noszę jego nazwisko, smarkulo. 
Zajechaliśmy akurat przed dom, kiedy dezorientacja wypchnęła Mię za drzwi i poprowadziła ją pędem do drzwi. Skinąłem na Jazzy i oboje weszliśmy tuż za nią, w samą porę by wsłuchać się w donośny krzyk:
-Wiedziałyście, że Bieber ma żonę?!
Ochoczy tupot małych stóp zatrząsł schodami, ta prędkość przeważnie doprowadzała do splątania nóg i przemierzenia ostatnich stopni niczym kula śnieżna. Tak było i tym razem. Amy dotarła na parter z zalążkami siniaków; gdy rzucą cień, dopomni się kojących buziaków.
-Tatuś ma żonę? - spytała, kipiąc w środku; rumieńce kwitły na jej łagodnie przyprószonych słońcem policzkach. - To jak to w końcu jest? Mam mamusię, czy nie mam?
W Jazzy emocje stworzyły koktajl; zauroczenie mieszało się z zakłopotaniem i współczuciem, którym gardziłem.
-Więc... - zaczęła, ale słowa w niej zamierały.
-Tak - odparłem łagodnie, głos tłumiłem nadgarstkiem. - Amy nie zna swojej mamy. A ja nie chcę jej znać. Wychowuję małą od pierwszych dni jej życia i wbrew temu, co powiedziałaś wcześniej, jednak odwalam całą robotę, nawet brudną, choć pieluchy to już przeszłość.
Jazzy przybrała minę dumnej matki, wzruszenie uniosło jej dłoń do piersi i milczeniem złożyła mi głębokie wyrazy uznania. 
Potem uklęknęła na jednym kolanie przed Amy i wyciągnęła do niej dłonie jak do szczeniaka, który mokrym nosem trąca opuszki jej palców.
-Nie jestem żoną twojego taty, myszko. Jestem jego siostrą, a twoją ciocią.
-Wiedziałam, że Bieber nie dałby się uwikłać w małżeństwo! - wykrzyknęła Mia.
Ale ja nie słuchałem ani jej, ani koślawych prób rozpoznawczych między Amy i pierwszym członkiem rodziny, którą do tej pory stanowiła drużyna moich kolegów. Na kanapie bowiem siedziała Viv, brodę opierała na kolanach i pieściła w palcach papierowe strony powieści okalanej matową okładką. Ciągnęło mnie do niej. Ciągnęło serce, ciągnęła dusza, ciągnęło ciało. Ciągnęło do jej serca, do jej duszy i do jej ciała. Ta więź szalała między nami jak przeciąg, więc nie opierałem się i pozwalałem, by mnie pchał, bo może mi ulegnie i może rozłoży ramiona, by mnie w nich zamknąć.
-Co czytasz? - spytałem, nachylając się od tyłu nad jej kędzierzawą głową. - Pewnie jakiś erotyk.
-Nie erotyk, tylko romans - poprawiła.
W tym czasie przemknąłem ponad oparciem sofy i padłem płasko na tapicerkę w strefie połączenia naszych ramion. Połączenie to zostało zerwane prędkością błyskawicy i Viv odskoczyła do oparcia, wyrosła pomiędzy nami szeroka dziura, którą wkrótce załatałem ciałem.
-Pokaż mi to. - Wyrwałem jej książkę z rąk. - Różnica między erotykiem i romansem jest taka, że to pierwsze mógłbym przeczytać, ale drugiego nie przetrawię. 
-Bo nie umiesz rozkoszować się pięknem literatury.
-Umiem rozkoszować się kobiecym pięknem - szepnąłem jej do ucha, pod odchylony kosmyk. Wstrząsnął nią niespotykany dotąd dreszcz, którego przestraszyła się sama. Dreszcz nie chłodu, dreszcze nie strachu. Dreszcz, który wydobył z niej mój głos i dreszcz, który drgnął kącikami jej ust, ale ich nie opuścił.
A potem przestała mrugać na długie minuty. Chciałbym poznać tę sztukę; w czasie mrugania uciekało tak wiele jej piękna. Mimika jej twarzy: niezmieniona, zamrożona, kamienna i stała, a jednak co mrugnięcie, otwierałem oczy na nowy błysk w karmelowej barwie skóry.
Zacząłem się niepokoić dopiero wtedy, gdy pustka za spojrzeniem przeszyła dreszczem mnie. Ten dreszcz był dreszczem każdej emocji, która omija Viv. 
-W każdym razie - powiedziałem, kaszląc - książki to nie moja bajka.
Viv, o panie, dzięki Ci, mrugnęła, potem drugi raz, i dwudziesty. Zamknięto świat, do którego odleciała. Choć wyraz jej twarzy wskazywał na to, że podcięto jej skrzydła i runęła z nieba z powrotem na kanapę, której z początku nie poznawała, a oswoiła się z nią dopiero po dotyku mojej dłoni - to bowiem przypomniało jej, że z dwojga złego woli fizyczną nić z kanapą niż z szorstkością moich rąk, w których wczoraj topiła się i płonęła, by później zniknąć i zasiać lód.
Królowa śniegu i lodu, i mrozu. Chłód po raz pierwszy wydał mi się tak piekielnie gorący.
-Pożyczę ci kilka swoich - odrzekła, spoglądając na mnie. Wtedy sam spuściłem wzrok. Nie daj Boże, by te oczy, te wielkie rozpalone oczy, które zalewa mrok i czerń, i mgła, spoczęły na mnie w tak niespokojnym spokoju; Viv jest niespokojnie spokojna. I to sprawia, że niespokojnie pragnę ulokować swój spokój w niej.
-Przeczytam dla ciebie - przyrzekłem.
-Dlaczego akurat dla mnie?
-Muszę mieć pretekst, żeby cię zagadywać. Jaka jest twoja ulubiona książka? Poważnie? Cóż za zbieg okoliczności, właśnie skończyłem ją czytać.
Usta Viv były najdziwniejszymi ustami na świecie: w chwili, w której każde inne wygięłyby się w grymasie mniej lub bardziej przypominającym uśmiech, jej tylko wysychały. Nagle pomyślałem, że powinienem je pocałować; wtedy byłyby wilgotne, mieniłyby się maliną. I byłyby odrobinę mniej dziwne. Bo znane. Wszystko co znane przyjmuje nagość w kwestii tajemnic. 
Wtedy po raz pierwszy przyrównałem Viv do dna oceanu: takie spokojne, tak niezbadane i tak broniące się przed odkryciem. Wskoczę dla niej do tej zimnej wody; może to mnie otrzeźwi.
-W takim razie dalej romansuj z kartkami. Doświadczenie praktyczne wykluwa się z teoretycznego.
Na odchodne puściłem do niej oczko, ona odpowiedziała mi dwoma, naturalnym mrugnięciem, i wiedziałem, że jest tu z nami, na Ziemi. A gdy odwróciła głowę, już jej nie było.

Cztery herbatniki, dwie filiżanki herbaty, motyl na wyświechtanej kartce z zeszytu i trójkolorowe skrzydła - tyle trwało pożegnanie Amy z Jazzy. Tyle samo trwała pogoń za zielonymi światłami w południowym zgiełku. Droga wylotowa z miasta była dla nas łaskawsza; z kolei międzystanową mógłbym pokochać. Puste równiny rozciągały się wkoło, gdzie nie spojrzeć; szosa brnęła na południe łagodnymi falami; noga nie umykała z pedału, bo i nie musiała dzielić uwagi między hamulec i gaz; kilometry łączące Oklahomę i Dallas połykaliśmy równym tempem i rozmowami, w które wkradała się swoboda, wciąż jednak onieśmielona.
Aż w końcu Jazmyn spytała:
-Kim jest ta dziewczyna, na którą patrzyłeś tak, jakbyś chciał oddać za nią życie, nawet gdyby nie było takiej konieczności? - Samochód stanął w ciszy; nawet pęd powietrza uznał, że jest zbyt krzykliwy, by istnieć. - Bo tę drugą nieco poznałam. Swoją drogą, wstydziłbyś zaciągać do łóżka szesnastolatki.
-Gdy się poznaliśmy, wmówiła mi, że ma osiemnaście.
-A ty jej uwierzyłeś?
-Jakby to powiedzieć, żebyś nie poczuła się zniesmaczona. - Potarłem knykciami podbródek. - Mój fiut jej uwierzył.
-Poczułam się zniesmaczona.
-Ostrzegałem.
Wrócił pęd powietrza, choć cichszy, niż dotychczas.
-Więc jak? Powiesz mi, kim jest ta druga dziewczyna?
Przyspieszyłem. Stopa bezwładnie padła mi na pedał i na moment wgniotło nas w oparcia.
-To córki mojego szefa. Wiesz, tego najstarszego, poznałaś go w magazynie.
-O tym, co stało się, zanim cię rozpoznałam, chcę zapomnieć. Bo wolę myśleć, że pracujesz jako nauczyciel wf w liceum i wprowadzasz przepisy dotyczące obowiązkowego stroju: szorty, byle krótkie, i top, byle jeszcze krótszy.
-Mógłbym się z tobą zgodzić, gdybym wiedział, co to, u diabła, jest top. W każdy razie, szef poprosił mnie, żebym pilnował ich przez pewien czas, póki nie wróci ich matka.
Jazzy uśmiechnęła się łagodnie, kładąc dłoń na mojej dłoni na dźwigni zmiany biegów. 
-Nie pytałam, kim ta mała jest. Pytałam, kim jest dla ciebie.
A to kwestia, w której autentyczna odpowiedź mieszała się z moimi fantazjami; te zaburzały wiarygodność moich zeznań. Na języku już leżała odpowiedź ze snów: jest moją kochanką, daleką od grupy sekretarek posuwanych na biurkach przez szefa o męskim apetycie wieloryba; jest kochanką z połączenia miłości i pożądania. Serce ścisnął mi żal na myśl o kolosalnej przepaści dzielącej płatki róż w moich myślach z faktycznością naszej bliskości, ta ogranicza się do zetkniętych krawędzi rękawów. I to też jedynie wskutek zbiegu okoliczności.
-Mam odpowiedzieć tak, jak odpowiedziałbym siostrze, czy tak, jak odpowiedziałbym osiemnastolatce.
-A gdybyś musiał mnie przedstawić, przedstawiłbyś jako siostrę czy osiemnastolatkę?
-Przedstawiłbym cię jako żonę - parsknąłem śmiechem.
-Więc odpowiedz jak żonie.
-Jak żonie? - zamyśliłem się. - Ten dzieciak w moim salonie? Uporczywa smarkula, która zabiera mi powietrze, oddychając w te swoje romansidła.
-Teraz poproszę wersję dla siostry.
Gaz do oporu wcisnął się sam. Przysięgam.
-Jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką w życiu spotkałem i spotkam. I najbardziej niewinną. I Bóg mi świadkiem, wyjdę z siebie i stanę obok, jeśli ten cukiereczek nie da się dotknąć.
-Och, od razu chciałbyś dotykać. Ma szesnaście lat. Przywykłeś, że jej siostra puszcza się na skinienie palca. A najprawdopodobniej dla Viv, Viv, mam rację? Więc dla Viv jesteś pierwszym facetem, który w ogóle próbuje ją dotknąć. Sam powiedziałeś, że jest wyjątkowo niewinna.
-A ja w gorącej wodzie kąpany.
-W tym sęk.
-Co więc proponujesz? Dotykać powoli i sprawdzać reakcję?
-Nie dotykać - zarządziła. - Tylko czekać, aż pozwoli się dotknąć. - Zamilkła i wiedziałem, że to nie wszystko, że zaraz podzieli się ze mną rewelacją, która spodoba mi się bardziej niż celibat w nieograniczonych ryzach czasowych wahań, bowiem Viv jest jak ciastko z czekoladą: gdy mam ochotę na ciastko z czekoladą, maślany herbatnik tylko wzmoże mój apetyt, nie ukoi go. Tak samo żadna kobieta nie ugasi pragnienia Viv. - Chyba że ta Viv ma swoją erotyczność zamkniętą pod kluczem i musisz wykonać gwałtowny ruch, żeby rozpieprzyć drzwi na miazgę.
Ta ewentualność, choć niebywale nieprawdopodobne, była jak niebo na tle ziemi i spodobała mi się o całą przepaść świetlną bardziej. Postanowiłem więc, że będę impulsywnie delikatny. Zedrę z niej ubrania, nazywając aniołkiem.
Do Dallas odprowadziła nas pogawędka o jej chłopakach, byłych i przyszłych, i wcale nie było ich tak wielu, jak wskazywałaby jej uroda, momentami olśniewająca, choć nazbyt pospolita w starciu z Viv. Potrzebowałem wsparcia w pędzie zapomnianymi ulicami, droga do domu nie była już oczywistością. Patrzyłem, jak miasto tętni życiem, w którym nie ma już mnie, z którego się wypisałem, i pomyślałem, że byłbym głupcem, gdybym żałował kroku poza jego granice. To nie tak, że był powód, dla którego wyjechałem. Po prostu nie było powodu, dla którego miałbym zostać.
Minęliśmy moją szkołę, do której teraz chodzi Jazzy - ta jedyna siała szarość na tle błękitu nieba i zieleni pobliskiego parku. Zawiązaliśmy krótką pogawędkę o nauczycielach i, ku braku mojego zdziwienia, grono pedagogiczne trzymało się zaparcie na dawnych miejscach. Nie wspominam ich źle, po prostu nie wspominam. A oni nie wspominają mnie - w liceum byłem Justinem, ni to przesadnie otwartym, ni to przesadnie zamkniętym; dobrym w koszykówkę, choć nie na mistrzowskim poziomie; nie głupim, ale też nie wybitnie inteligentnym; w damskim towarzystwie zwiedziłem męską toaletę, ale nie znałem jej szlaku na pamięć. Liceum - czas, w którym rozkwita wolność, a rodzice wciąż płacą twój rachunek za telefon.
Od szkoły droga biegła już gładko, dwie przecznice i wjechaliśmy na właściwą ulicę, Willis Ave, na której stoi dom naszego dzieciństwa. Rodzice nie spali pod kołdrą wypchaną dolarami, ale dość obszerny skład rodziny, doliczając do niego dwa psy i marudnego kota, skłonił ich do zakupu czegoś większego niż kawalerka w centrum. Miało to swoje plusy i minusy. Nie lataliśmy latem na Galapagos, ani nie jadaliśmy w French Laundry. Z kolei rozgałęzione drzewo w ogrodzie sprawdzało się w roli osłony przed deszczem, a drewniany domek kwitł pod niemalże meksykańskim słońcem. 
Wspomnienie ukłuło mnie sentymentalnym uśmiechem, zwłaszcza gdy zajechaliśmy przed furtkę, a w oknie jeszcze falowała  firana, poruszona łagodną kobiecą dłonią, doskonałą w wieczornym głaskaniu po głowie. 
Nie zmienił się kolor fundamentów, rdza na przedniej dachówce i mosiężna klamka w drzwiach, tak gryząca w oczy. (Tata kupił ją przed laty na wyprzedaży garażowej i choć wraz z drzwiami łączy klimat niczym Gwiezdne wojny i wojna trojańska, nie pozwolił jej tknąć. Zresztą to wszystko działo się w czasach, gdy nikt poza nim nie znał specyfiki użytkowania śrubokręta). Zmieniła się z kolei paleta barw kwiatów, których woń oplatała ludzi z początkiem ulicy, i zmienił się czterokołowiec na podjeździe. Patrzyłem na ten obraz, który niewątpliwie odbierał mi lat, i zastanawiałem się, czy za dwadzieścia lat Amy patrząc na dom, w którym się wychowała, dostrzeże gęste od rodzinnego ciepła powietrze, czy obraz papierosa wspartego na kobiecej bieliźnie.
-Nie chcesz wejść? - spytała cicho Jazzy, dała mi czas na oswojenie się z dawną stratą i nowym zyskiem.
-Jeszcze nie - odparłem, pewien tych twardych słów. - Nie mów rodzicom, że mnie spotkałaś. Wkrótce odwiedzę ich osobiście. Oczywiście dopiero wtedy, gdy wymyślę wiarygodną wymówkę, dlaczego nie odzywałem się przez osiem lat.
-Zabierz ze sobą Amy - podpowiedziała. - Ucieszą się.
Skinąłem głową.
-Do zobaczenia niebawem, młoda.
-Mam nadzieję, że nie będę musiała czekać kolejnych ośmiu lat.
Odjechałem od razu, gdy pochłonęło ją przytulne i pewnie wciąż pachnące domową szarlotką, wnętrze domu. Gdybym stał na ulicy dłużej, wkrótce zgasłby silnik, a ja chwytałbym tę nieudaną klamkę.

Droga powrotna przebiegła nie wolniej niż Usain Bolt. Wkrótce przyszło mi się zmierzyć z korkiem w centrum, choć nie tak zamaszystym, jaki popieścił nas w poprzednią stronę. W myślach miałem tak gęsto, tak wiele domu, tak wiele rodziny, tak wiele tej matczynej dłoni, bo sam jej cień był matczyny, i, o dziwo, tak mało Viv, choć i tak 80% było jej. Wzięła, nie pytając o pozwolenie. Wzięła, choć nie chciała brać. Vivien Moore - pogromczyni moich myśli.
Miałem twarde postanowienie na dzisiejszy wieczór - usiądę na łóżku Amy, pocałuję ją w czoło, tak jak robiła to moja mama (co wcale nie oznacza, że próbuję zastąpić jej mamę; chcę być jedynie ojcem na dwa etaty) i porozmawiam z nią o rodzinie, o mojej rodzinie, która jest jednocześnie jej rodziną. Opowiem o dziadkach i obiecam, że wkrótce ich pozna. Opowiem o wszystkim, o czym nie opowiedziałem i obiecam, że opowiem o wszystkim, o czym sam jeszcze nie wiem.
Naraz wszystkie te postanowienia zapadły się pod ziemię, gdy spostrzegłem na swoim podjeździe dwa samochody, kiedy nie powinien stać na nim ani jeden. Donośne głosy Zayna, Tysona i Davida grzmiały przez uchylone okna, a to oznaczało, że zdążyli już poznać Mię, a co najważniejsze, poznali też Viv. Z jakiś względów chciałem znać ją tylko i wyłącznie ja, chociaż wiedziałem, że kiedy wzrok chłopców padł na Mię, nie ześlizgnie się z niej jak po maśle. To nierozerwalny kontakt bezdotykowy. Podziękowałem panu Bogu za jej krągłości; to bowiem oznacza, że krągłości Viv są krągłe tylko dla mnie.
Słońce ledwie wychylało się zza dachu, opadało powoli, kiedy wszedłem zamaszyście do przedpokoju. Gwiazdą wieczoru była Mia, Amy rozpaczliwie domagała się uwagi, siedząc, co było nie do pomyślenia, na kolanach Tysona. A Viv, moja Viv, w której Jazzy poleciła mi rozbudzić erotyczność, pieściła okalaną w pianę gąbką talerz w zlewie, ciężar ciała opierała na jednej nodze, wypychając biodro w szortach ozdobionych kropkami. Oczyma wyobraźni widziałem, jak dmucha w kosmyk włosów, by uchronić go przed zatonięciem w kłębach piany.
Teraz ja nie mrugałem. Nauczyłem się zaciskać garści jej piękna tak, by nic nie ulatywało przez palce.
Pierwsze pytanie Davida po moim wstąpieniu do salonu nie mogło być inne:
-Twoja siostra mówiła coś o mnie?
Zrzuciłem buty i porwałem w ramiona Amy, odpowiadając:
-Owszem, mówiła. Narzekała, jaki to z ciebie natręt.
-Całkiem dobry początek.
-Teraz ty się tłumacz - wtrącił Zayn - dlaczego nie chwaliłeś się, że przetrzymujesz w domu taką ślicznotkę.
-Żebyś nie przylazł i nie gapił się w nią jak w swoje plakaty z aktorkami porno.
-Nie schlebiaj mi, Justin, kochanie - rzuciła Mia lekceważąco. Chciałbym zamknąć jej usta tak, jak zamykałem do niedawna. A potem uzmysłowiłem sobie, że przecież nie chcę. Chcę zamykać usta Viv. I chcę, żeby Viv zamykała moje. I myśli. Myślenie o niej jest największą katorgą; tak ciężko jest myśleć o niej w suchych bokserkach.
Usiadłem na kanapie, dołączyłem do zespołu zachwycających się wdziękiem Mii, napiłem się piwa Davida i zająłem się przytulaniem Amy. W międzyczasie Viv przemknęła po schodach i zdawałem się być jedynym, który ją dostrzegł. Mia postanowiła rozpylić za sobą mgiełkę nieokiełznania i zostawiła chłopaków w szczytowym momencie, kiedy to Zayn wyciągał z niej po cienkiej nitce numer szczebla na drabinie erotyzmu. Zabrała z moich kolan Amy i obie zawędrowały szlakiem przetartym przez Viv.
-Stary - zaśpiewał jeden z oczarowanych. - Stary, jakie ty masz szczęście. Gdybym wiedział, że posiadanie dziecka niesie za sobą takie przywileje u szefa, chyba poprzebijałbym gumki igłą.
-Mia to istny wulkan - dołożył Tyson. - Flirciara pierwszej klasy.
-Ty też jesteś świnią, Tyson. Trzymałeś język za zębami, chociaż wiedziałeś, że u Biebera kwitnie taka perełka. 
-Nieokiełznana.
-Dzika.
-Perwersyjna.
Jestem ciekaw, jakiego koloru jest piżama Viv.
-Mógłbym grzeszyć z nią przez całą noc.
-I cały dzień.
-Do białego rana.
Czy patrzy w sufit, w falujący cień firany, gdy leży skąpana w zmroku?
-Pragnę zauważyć - oświadczył uroczyście Zayn - że Bieber jest jedynym, który odstaje w komentowaniu.
-Prawda - zgodził się David. - Nie mów, że nie zauroczyły cię te dwa  cudeńka na przodzie i dwa na tyle.
Spojrzałem po ich twarzach, wyczekujących, podejrzliwych, pod ich wyrazem ugiąłem się i mruknąłem:
-Tak. Mia jest boska.
Ale Viv jest niebem. Czymże byłby świat, gdyby niebo utraciło cnotliwość?





~*~


Ja to sobie tak czasem myślę, że gdybym nie wiedziała, o co mi chodzi, to w życiu nie połapałabym się w tym, co piszę, więc brawa dla Was ahahahahah :)






15 komentarzy:

  1. Kocham Cie za ten rozdział! Mam nadzieje, ze w następnym Viv juz sie troche rozkręci, przeciez Jus tak sie stara:( czekam na następny z niecierpliwoscią, buźka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo Mi 😍 i FF staje sie dla mnie ciekawsze 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny i dłuuuugi rozdział. Jestem ciekawa rozwoju sytuacji. Czekam na next. All love 💚

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział, czekam z niecierpliwoscią na next!!!!❤️

    OdpowiedzUsuń
  6. mam nadzieje ze niedługo next:(

    OdpowiedzUsuń
  7. czekam na next❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  8. To aż tak bardzo się nie pomyliłam, w końcu Jazzy jakoś spokrewniona z Amy jest :)
    A ta scena w samochodzie z tym ich małżeństwem była idealna! Widać, że są rodzeństwem, charakterek mają podobny :D Z każdym rozdziałem coraz bardziej kocham to ff, więc nie mogę się już doczekać kolejnego <3
    Życzę dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  9. łoo kobieto Ty to masz talent, powodzenia z nowym��

    OdpowiedzUsuń
  10. LOVE LOVE LOVE❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  11. Super, ze to wszystko rozkręca sie powoli, kocham niepewność Viv ale tak bardzo chce, zeby juz była z Justinem xDD
    Kocham i czekam na nexta:****

    OdpowiedzUsuń
  12. kocham Cie za to
    /c

    OdpowiedzUsuń
  13. Cudo! Nie mogę się doczekać nastepnego😚

    OdpowiedzUsuń
  14. ��������������

    OdpowiedzUsuń